Akra, notka o szczypaniu i generatorach prądu

Akra to nie tylko piękne i czyste plaże. Miasto jest brudne, bardzo brudne. Wiele dzielnic nie ma kanalizacji, zamiast nich są betonowe rynsztoki którym płynie wszystko. Oczywiście, do zapachu można się przyzyczaić i tak się stało w ciągu kilku dni ale początki są trudne. Tablica jakich pełno w mieście.

Kolejne 3 ujęcia z Makola Market. W Ghanie się targujesz, jeśli nie umiesz to kolosalnie przepłacasz. Targuje się tu o wszystko co nie ma stałego cennika państwowego (busiki trotro, niektóre restauracje). Targować się można nawet w hotelach choć nie zawsze się udaje).

Sprzedające na rynku kobiety były bardzo zainteresowane białą kobietą, dużo bardziej niż mną. Co chwila starały się ją dotknąć, poklepać i uszczypnąć.

James Town, najstarsza część Akry, tak zyją biedniejsi mieszkańcy. Bogaci mieszkają w odgrodzonych enklawach, z ochroną, czystych i ładnych. Zupełnie nie przejmują się brakiem prądu kilka razy dziennie, wszyscy mają generatory – to dobry biznes w Ghanie.

Preludium następnej notki, droga w stronę jeziora Volta (największego sztucznego zbiornika Afryki). Zielono tam, prawda?

Mały chillout nad Zatoką Gwinejską

Labadi Beach, Akra

Pozytywnie zakręcona okolica, jedno z najczystszych miejsc w Akrze. I ten ocean!

Można tu pogalopować w stronę zachodu słońca …

pouczestniczyć w przeróżnych konkursach …
(swoją drogą to musieli być bogaci Ghańczycy, tylko bogaci są tam grubi)

mieć własną widownię (także konną) …

i nawet turystyczną (od lewej Agnieszka – nasza gospodyni, Ania oraz Adriana, kolumbijka).

Miejsce na spacery, małe i duże

Lokalna muzyka (właściwie nie lokalna bo głównie słychać karaibskie regge). Ale bardzo dobre.

I węże

Accra, Ghana

Akra, pierwsze zderzenie z Afryką

Akra, stolica Ghany.
Moje pierwsze zderzenie z Afryką. Ogromne miasto, podobno ok. 4 milionów mieszkańców, tropikalny upał, smród rynsztoków, ogromne korki i porażający ruch uliczny (gorzej niż w Bangkoku). Slumsy ale też bardzo przyjaźni ludzie, śliczne plaże, ocean i w ogóle powiew czegoś kompletnie innego. Tylko 6h godzin lotu z Londynu a zupełnie inny świat.

Do Afryki trafiłem 11 listopada, w Polsce zaczynała się zima a my piliśmy żubrówkę w tropikalnym upale, niezapomniane wrażenia. Ghana jest krajem położonym prawie na równiku, temperatura w ciągu roku jest praktycznie stała, 32-36 stopni. Tylko, że w porze deszczowej pada.

Pierwsze zdjęcia, które zrobiłem nie są szczególnie ciekawe, czasem bałem się wyciągać aparat, czasem nie chciałem czegoś fotografować. Bo jak robić zdjęcia ludziom żyjącym w slumsach, mającym za jedyny dobytek kawałek blachy falistej i kilka misek. Ale takie zdjęcia później też pokażę, choć tylko kilka. Na razie kilka pierwszych migawek z Akry:

Ghana. Gateway to Africa

Rdzawe kolory ulicy. Kolor kojarzący się z Afryką ale w sumie mało go widziałem, wybrzeże jest bardzo zielone.

Reklamy na ulicy, bardzo amerykańskie, prawda?

Sklep z drzwiami.

Plaża miejska Labadi Beach. Wejście 1 Cedi (w weekend 5 Cedi). 1 GHC = 2zł = suma za którą można przeżyć dzień (jedzenie + woda)

Dzieci ulicy

Sklepy, okolice James Town – najstarszej części Akry. Miejsce nie cieszące się najlepszą sławą, wyciąganie aparatu wybitnie niewskazane

Makola Market, największy market Akry

Makola Market. Niby można tu kupić wszystko ale głównie tanią chińsczyznę. Rzeczy lokalnych czy turystycznych właściwie brak. Ghana ma bardzo słabo rozwiniętą infrastukturę turytyczną, szkoda bo to bardzo piękny i bezpieczny kraj.

Ania, moja współtowarzyszka podróży.

Następna notka też o Akrze, później już podróż w głąb kraju :)