O bujaniu się po oceanie

O bujaniu się po oceanie

Piszę dużo o wyspach ale przede wszystkim pojechaliśmy tam żeglować! Pływaliśmy na 13 metrowej Bawarii, niezbyt dużej jak na morskie warunki ale solidnej łódce. Bawarie są popularne jako łódki czarterowe, wygodne w środku, nieźle pływają i w miarę dobrze zachowują się w trudniejszych warunkach. Nie jest to może jacht na huragany ale w passatach Karaibskich się sprawdza. Nasza miała dwie duże wygodne kabiny na rufie i dwie na dziobie z piętrowymi kojami (łóżkami). Spać się trzeba nauczyć, w nocy pływamy podzieleni na wachty, trzeba wstawać co kilka godzin na swoją. Umiejętność natychmiastowego zasypiania się bardzo przydaje.

Koje mają zamocowane płócienne fartuchy, inaczej ciężko byłoby spać w przechyle. Zresztą to w ogóle nie jest takie proste, spać w przechyle i na fali, trzeba się nauczyć przybierać stabilną pozycję podczas snu. Fale choć romantyczne nie pomagają – wyobraźcie sobie spokojny sen na łóżku które buja się przechylone o 20-30 stopni i jeszcze do tego podnosi się w górę o 1,5 metra i opada uderzając z dużą siłą w wodę. Rollercoaster, mówię Wam, co się człowiek w nocy poobija to jego :)

Jachty morskie różnią się także znacznie wyposażeniem od tych mazurskich. Poza potężnym kilem stabilizującym przechył mają wbudowane mocne silniki diesla, często używane jednocześnie z żaglami, włączając go na przykład na godzinę na dobę. Silnik to możliwość podładowania akumulatorów zasilajacych nocne oświetlenie nawigacyjne, systemy GPS, światło, radio, lodówkę i wszystko inne co potrzeba z elektroniki nawigacyjnej czy komunikacyjnej. Czasem na łódce można mieć także mikrofalówkę, telewizor, dvd czy nawet klimatyzację (cudo w tropikach :) a nawet ogrzewanie.

Niezbędne jest wyposażenie nawigacyjne, światła nocne, kotwiczne, obowiązkowo oświetlony kompas dla sternika i obecnie prawie zawsze dostępny GPS z chartplotterem. Chartplotter to nawigacja samochodowa na łódkę, widać aktualną pozycję, mapę okolicy, można zaznaczać trasę. Bardzo wygodne, zwłaszcza w nocy. Nie zastąpi map papierowych i locji (opis akwenu) ale pomaga. I jak na każdą nawigację trzeba uważać, pisząc relację z Tajlandii udostępniłem zdjęcie na którym nasza łódka była zacumowana na środku wyspy ;)

Jachty morskie są przystosowane do pływania non-stop, w dzień i w nocy, czasem wiele tygodni bez zatrzymywania w porcie. Mają mesę (część dzienno-jadalną), dużo schowków na zapasy (bakisty), kambuz (kuchnię) wyposażony w kuchenkę gazową zamocowaną na wahadle – można gotować w przechyle, kuchenka utrzymuje pion. Jest zlew z dwoma kranami (woda słona zaburtowa i słodka). Zazwyczaj zmywa się słoną, można też na niej gotować ryż czy makaron, herbatę niekoniecznie ;) Wodę słodką bierze się ze zbiorników, zwykle potężnych, kilkusetlitrowych ale i tak zawsze jej brakuje. Na gotowanie, zmywanie, kąpiele …

Na koniec konieczne są też toalety. W jachtach mazurskich albo w ogóle ich nie ma albo stosuje się modele chemiczne z małymi pojemnikami na fekalia. W morskim otoczeniu to niemożliwe, toaleta jest podłączona systemem rur do wody zaburtowej, ma także zamontowany zawór z ręczną (lub elektryczną) pompką. Spłukując pompujemy wodę morską, resztki wpadają albo od razu do morza albo do specjalnego zbiornika (używanego w czasie postoju w marinach a opróżnianego na pełnym morzu). Czasem skorzystanie z niej nie jest takie proste, tak jak koja do spania pomieszczenie potrafi wierzgać na wszystkie strony znakomicie utrudniając wszelkie czynności. Obrazowo dodam, że często mężczyźni korzystają z niej na siedząco, jest łatwiej i stabilniej. Jak to mój kolega na rejsie w Grecji kiedyś powiedział wracając z WC (a bardzo nami bujało): teraz kurde wiem po co się pływa w szczelnym sztormiaku i kaloszach ;)

A samo żeglowanie? Podobne do mazurskiego tylko takie bardziej! Żagle są dużo większe, liny obsługuje się przez kabestany, z powodu dużo większych sił które na nie działają. Zazwyczaj wszystkie, lub prawie wszystkie liny są obsługiwane z kokpitu (część pokładu z miejscem dla załogi) co podnosi wygodę i bezpieczeństwo, zwłaszcza w nocy. Żagle są zdecydowanie mocniejsze, z wytrzymalszych materiałów, z możliwością refowania (zmniejszenia rozmiaru) lub nawet z oddzielnymi kompletami żagli sztormowych. Warunki bywają bardzo różne a bezpieczeństwo na morzu to sprawa niezwykle istotna. Ciekawe jest żeglowanie w nocy, niewiele widać, pływa się patrząc na kompas lub gps’a, wypatrując świateł przepływających statków. Niezbędne są latarki czołówki, najlepiej z czerwonym światłem – takie nie oślepia. Dopiero po pierwszej nocy na morzu zrozumiałem dlaczego na filmach w łodziach podwodnych zawsze jest czerwone światło :) Na łódkach czarterowych zazwyczaj nie wykonuje się dużo manewrów w nocy ale na regatowych i owszem, zwrot przez rufę w nocy, ze spinakerem, przypomina burdel ogarnięty pożarem! Wszystko się dzieje na raz a niewiele widać ;D

Ocean nocą jest magiczny, wszysto czuć bardziej, falę, przechył, wiatr, skrzypienie lin. Godziny które mijają podczas sterowania w nocy są jednymi z najpiękniejszych i najszczęśliwszych w moim zyciu … :)

Tak, że jak widać, morze ma swoje wymagania ale i dużo daje :)

Mesa

Kącik kapitański

Polska bandera, obowiązkowo

Przesmyk pomiędzy wyspami Iles des Saintes

Trzeba nawigować uważnie, z wody po prawej wyłania się rafa …

… a z lewej skały!

Spotkanie z inną żaglówkach wcale nie jest takie częste, na niektórych akwenach można pływać kilka dni i nie widzieć innych łódek

Stajemy na kotwicy w malowniczych miejscach …

… zatokach …

… albo plażach

Czasem można napotkać turystyczne monstra, rozwijające żagle tylko dla szpanu

Na koniec kotwicowisko czyli miejsce gdzie jachty sypiają … :)

This is Kubuli Country

Dominika, wieczorem

Ruch w zatoce wzmaga się wieczorem

Szukając miejsca na wieczorny posiłek trafiliśmy do absolutnie cudownej knajpki dla lokalnych. Była gdzieś na uboczu, ceny lokalne, nieturystyczne, klimat był. Zamówiliśmy rybę w czosnku z lokalnymi warzywami, fasolę, pieczonym bananem, yamem i sałatą. Odpowiadając na pytanie jak smakuje yam to yam smakuje nijak. To rozpowszechnione w tropikach warzywo o nieco mącznym smaku i kolorze. W Ghanie jadłem je w postaci sfermentowanej i przyprawionej na ostro – straszne paskudztwo, ten na Dominice nawet był jadalny ale rewelacji nie ma, nic specjalnego. Reszta posiłku bardzo dobra :)

This is Kubuli Country

Tak się jada na Dominice

Ojciec właścicielki leniwie zaprasza gości do środka

Restauracja z zasadami

Powłóczyliśmy się jeszcze trochę po okolicy, w ostatniej chwili przed transportem pontonem na łódkę znajdując bar z Rum Punch’em. Rum Punch to najsłynniejszy drink na Karaibach. Tani, bo rum jest tani (8usd za butelkę, woda potrafi kosztować jak już pisałem 3usd). Smakuje rewelacyjnie, na każdej wyspie inaczej, barman zawsze robi go po swojemu. Wiele razy próbowalismy uzyskać ten sam smak w Polsce, nie da rady – różnica tkwi w smaku i składzie soków owocowych. Przepisy znalezione w sieci też są różne, w najpopularniejszych drink składa się z soku pomarańczowego, ananasowego (niesłodzonego), wody gazowanej, soku z limonki i rumu (biały lub złoty). Czasem występuje też mleczko kokosowe, napój Ginger Ale (nie widziałem go nigdy w Polsce) oraz jako dodatek startej gałki muszkatułowej. A rum jak to rum, pasuje do lokalnych klimatów :)

Jeszcze kilka migawek z Dominiki:

W tropikach buduje się licho acz malowniczo. Każdy huragan może zburzyć domy więc nie ma co się starać, odbudowa też jest szybka. Wystarczy trochę dykty i blacha falista.

Bananowiec. Lubię bananowce, kojarzą mi się z równikiem

Tak jest na pocztówkach …

… a tak w rzeczywistości. To samo miesce, tylko ogniskowa obiektywu inna :)

Warsztat mechaniczny

Żółty outsider

Ocean Ride

Kotwicowisko obok Roseau

Kolejny nieprawdopodobny zachód słońca. Na morzu zachody są jakieś takie lepsze… Ale nawet takie, nie wytrzymują konkurencji ze wschodami. Moment w którym ciemny i nieco straszny ocean jest rozświetlany pierwszymi promieniami słońca jest bezapelacyjnie magiczny. Moment w którym morze zawładnęło moim sercem to był właśnie pierwszy wschód na falach, dawno temu, jeszcze na Bałtyku.

W międzyczasie, na pierwszym zdjęciu odpływający Gay Ship :)

Na koniec notki, opuszczamy piękną, zieloną Dominikę. Kurs na Iles des Saintes, grupę małych francuskich wysepek obok Gwadelupy.

Południe pod wodospadami

Dominika, południe, notka wybitnie na zielono

Co można robić na Dominice w ciagu dnia? Oglądać i fotografować przyrodę, tą nieożywioną i tą ożywioną :)

Wyspa jest mało zagospodarowana, górzysta, większość terenu pokrywa tropikalny las deszczowy. Taki las jest niesamowity, wilgotny, pachnący liśćmi i wilgotną ściółką, gęsty i intensywnie zielony. Często składajacy się z roślin które u nas, w doniczkach mają po kilkanaście centymetrów, tam są wielkości drzew. Pojechaliśmy go oglądać.

Drewniana rura ciągnąca się przez dżunglę. Prawdopodobnie dostarcza wodę do miasta na wybrzeżu.

Pięciometrowe paprocie

Strumyk górski. Lokalni twierdzą, że na wyspie jest 365 rzek.

Red Ginger Lily Flower, wszędzie dookoła się panoszący

Chyba je nakryłem na czynności inymnej ;)

Zachycały mnie kolory, intensywne, głębokie, liście błyszały od wody na powierzchni

Pojechaliśmy dalej, celem były wodospady Tarfalgar Falls. To najbardziej znane miejsce na wyspie, dwa, około 60-metrowe wodospady zwane Mamą i Tatą.

Po drodze mała reklama Coco Tea, wg tablicy lepsza niż Viagra

Halo dookoła słońca. Ciekawe bo spotykane raczej w okolicy podbiegunowej a nie prawie na równiku

Wodospady Mother i Father w pełnej krasie. Mother to ten grubszy :)

Dwa zbliżenia na wodopady. Imponujące są, zrobiły na nas duże wrażenie. Do Mother można podejść bliżej, przechodząc po wielkich kamieniach.

Droga przez rzekę i las tropikalny

Wodospad z bliska, im bliżej tym więcej się trzeba było wspinać

Dominika jest także znana z gorących źródeł. Ciekawe choć zapach siarkowodoru nieco odstrasza

Wracamy drogą w otoczeniu takich kwiatów, wie ktoś może jak się nazywają?

Na koniec wycieczki obejrzeliśmy ogród botaniczny. Malutki, niewiele ciekawego w nim było, za to uporządkowany i czysty.

Lokalne dzieciaki na pikniku

Ucywilizowana tropikalna przyroda

Drzewo z lianami

Na koniec autobus przywalony przez drzewo. To pozostałość cyklonu z 1997 roku który przeszedł przez wyspę siejąc straszne zniszczenia

Ranek w Roseau

Dominika, rankiem

Ruins Rock Cafe w Roseau

Rankiem na Dominikę przypływają Cruisery. Wielkie wycieczkowce, pełne tysięcy turystów rozlokowanych w małych kajutach, bardzo popularny sposób zwiedzania Karaibów. Te monstra są ciekawe same w sobie, kiedyś widziałem jak robi taki zrzut szarańczy na plażę. Stanął na kotwicy kilkaset metrów od pustej, dziewiczej plaży, opuścił na wodę kilka wielkich szalup ratunkowych i w ciągu godziny zrobił z plaży ludzkie mrowisko. Niebywałe :)

Tego dnia na do Roseau przypłynął statek z gejami. Słynny, filmowy Gay Ship :) Byliśmy w mieście jeszcze zanim zaczął wypuszczać ludzi ale stolica już była gotowa, czekała na koniec odprawy celnej. Stoiska z pamiątkami rozłożone, goście od taksówek zwarci i gotowi, z opisami wycieczek i zdjęciami w ręce. Knajpy już otwarte a ceny podniesione o co najmniej 100% (butelka wody 3USD!!!).

Miasto nie jest duże, na wyspie mieszka ok 70 tys ludzi, z czego w stolicy 16 więc jak taki statek wypuści 3000 osób to impreza jest na całego :) Te wycieczkowce to jeden z istotnych punktów w przychodzie narodowym wysp, wiadomo, turysta to dojna krowa więc wydoić go trzeba a nawet zazwyczaj on sam, szczęśliwy, na wakacjach wydoić się da. Z dolarów ;)

Gejów spotykaliśmy później na całej wyspie, bardzo wesołe towarzystwo :)

Taki widok zastaliśmy kiedy obudziliśmy się rankiem na kotwicy obok wyspy

Zacumowany Gay Ship

Sprzedawca grzechotek z kokosa organizuje swoje miejsce pracy

Wycieczkowy autobus z niecierpliwością czekał na pasażerów

Kolory parasolki odpowiadają dzisiejszemu najazdowi

Laski rozdające ulotki kasyna. Żałuję, że bylismy tam tak krótko … ;)

Kilka metrów dalej w miasto, jest tak …

… i tak :)

Długo nie zabawiliśmy w Roseau, krótka odprawa, pół godziny na mieście i pojechaliśmy na objazdową wycieczkę po lasach tropikalnych. O wycieczce napiszę w następnej notce, teraz tylko dwie fotki z drogi.

Jechaliśmy wśród takiej przyrody …

… z długą przerwą na odtarasowanie drogi. Chłopaki wywozili jakieś elementy silników, ciągnąc TIR’a koparką. Totalnie zablokowali ruch na odcinku może 300 metrów, wyplątanie się z korka potrwało jakąś godzinę. Bo i po co się spieszyć, w końcu upał jest … :)

Martynika i samoloty

Wejście z morza do Le Marin

Karaiby…
Grupa wysp i wysepek, gdzieś pomiędzy Oceanem Atlantyckim a Morzem Karaibskim, Ameryką Północną a Południową. Piracki pępek świata, fale, banany, rum niemalże tańszy niż woda i muzyka reggae. Ale też kolonie byłych morskich potęg europejskich, zasiedlone przez ludność murzyńską sprowadzaną z Wybrzeża Niewolników. Teraz w większości niepodlegle lecz biedne, bardzo biedne. Niesamowicie piękne…

Ale najpierw był lot.

Lubię latać. Zawsze lubiłem, od dziecka. Kiedy byłem młody, mój ojciec kilka razy dostał cudem paszport i delegację zagraniczną, przywoził nam zawsze niedostępne u nas specjały. Wielkie czekolady Milki, puszki Coca-Coli i takie tam. Dla dziecka wychowanego na wyrobach czekoladopodobnych i oranżadzie to było jak zakazany powiew Zachodu. Czasem jednak przynosił też komplecik jednorazowych sztućców i małe torebki z solą i pieprzem z samolotu, i to, właśnie to było dla mnie najcenniejsze. Godzinami bawiłem się w latanie, w posiłek na pokładzie, celebrowałem to nieprawdopodobnie. Fajne czasy :)

Później, w poprzedniej pracy, latałem dużo, po Europie, służbowo. Na tyle dużo, że nauczyłem się zasypiać przed startem i nawet lądowanie mnie nie budziło, kwestia praktyki. Teraz, podróżując, latam jeszcze więcej a na pewno dłużej. Ale niezmiennie mnie to rajcuje. Zwłaszcza duże, międzykontynentalne samoloty, jak Boeing 747 :)

B747, nasz transport na Martynikę

Jumbo są naprawdę wielkie, zabierają ponad 400 pasażerów, pewnie ze 20 stew, mają kilka kuchni i kilkanaście toalet będących wymarzonym dla wielu miejscem na sex w przestworzach. To niemłoda już konstrukcja ale jest smuklejszy i ładniejszy niż nowy potwór, Airbus A380. I ta legendarna pierwsza klasa po schodkach :)

Tak, lubię latanie :)

Po prawie 9 godzinach (tyle trwa lot przez Atlantyk na zachód, na wschód ok 8h) dolecieliśmy na Martynikę

Fort-de-France, stolica Martyniki

Zbliżamy się do lądowania, pogoda średnia ale okolica całkiem niezła

Prawda, że ładny? Air Antilles

Później była taksówka do Le Marin, szukanie łódki, rum, dużo rumu, seafood na kolację, poranne zakupy, nurkowanie pod łódką żeby sprawdzić śrubę, przygotowanie jachtu do wypłynięcia, odprawa paszportowa (Martynika jest terytorium zamorskim Francji, wypływając trzeba się odprawić) i w związku z tym nie było czasu na zdjęcia. Aparat wyjąłem dopiero na wodzie, kurs na Dominikę, pierwsza od prawie dwóch lat nocka na morzu :)

A było tak:

Statek transportujący jachty przez Atlantyk. Zamiast samemu płynąć można zamówić miejsce na takim i przeprowadzić jacht z morza śródziemnego na karaibskie szybko i bezpiecznie. To dosyć popularne, w lato ludzie pływają po śródziemnym, na zimę przewożą jachty w tropiki.

Żeglarski ładunek

Plażowa enklawa turystyczna. Palmy sztucznie zasadzone, sam widziałem jak je wsadzali w piasek, w 2008 roku :)

Zielono i górzyście

Takim jeszcze nie miałem okazji popływać …

A pod koniec dnia, tuż przed zachodem słońca …

… pojawiły się delfiny! Małe stadko, kilka sztuk. Pływały przed dziobem łódki, przepływając z burty na burtę. Było prawie ciemno więc zdjęcia słabe ale zawsze.

Zachód słońca. Jak to w tych okolicach piękny i bardzo szybko zapada.

Później był kurs na Dominikę, pełna gwiazd noc na morzu, a nigdzie na świecie nie ma ich więcej. Były wachty, spory wiatr i fale, część załogi poznało chorobę morską i bujanie do snu.

Na zakończenie pierwszej notki … To był inny rejs dla mnie niż wszystkie poprzednie. Często smutny i melancholijny, chyba tylko nocna walka z Wielkimi Falami potrafiła mnie odprężyć. Pierwszego dnia, jeszcze przed wypłynięciem, odebrałem telefon z bardzo smutną wiadomością w którą nadal trudno mi uwierzyć.

Aniu, brakuje mi Ciebie.

Paryż, Oh, mon Paris!

Eiffel Tower, widok nieco z boku

Paryż, Oh, mon Paris!
Miasto kochanków, zupy cebulowej, mody i jednej wieży co ją mieli zburzyć świeżo po zbudowaniu. Miasto marzeń, szczególnie wśród zakochanych …

Nigdy takim dla mnie nie był. Byłem w nim pewnie z 10 razy ale zawsze tylko koczowałem na CDG lub Orly, traktowałem jako punkt przesiadkowy, taki duży dworzec autobusowy. Jedyny raz, w 2008 roku, kiedy miałem kilka godzin na pochodzenie po mieście, był właśnie listopad, padał śnieg z deszczem i była taka mgła, że stojąc pod Luwrem nie widziałem całkiem pobliskiej wieży Eiffel’a. Paryż zrobił na mnie wtedy naprawdę kiepskie wrażenie, było zimno i szaro, ponuro i paskudnie. I brudno. A zupa cebulowa niesmaczna.

Tym razem było inaczej. Lecąc na Karaiby wyszukaliśmy najtańszą opcję przelotu, taką z noclegiem w hostelu w Paryżu. Hostel mimo ceny 25eur za łóżko był całkiem OK a Paryż, cóż, okazał się nie taki zły :)

Bazylika Sacre-Coeur, trzeba się wspiąć na wzgórze Montmartre ale budynek wart zadyszki

Artystyczna i bardzo słynna dzielnica Montmartre

Urokliwe knajpki ze stolikami z widokiem na ulicę

Jeszcze bardziej urokliwa księgarnia. Prawie jak z Harry Pottera

Na placu Pigalle kasztanów nie stwierdzono. Sex shopy i owszem :)

Pełne fantazyjnych ciuszków i innych erotycznych akcesoriów. Parasolka zapewnia francuski styl :)

Moulin Rouge, kiedyś najsłynniejszy i najbardziej skandalizujący kabaret. Teraz chyba już tylko najsłynniejszy ale na pewno najczęściej fotografowany. Wiatrak się kręci :)

Metro paryskie. W odróżnieniu od Warszawy linii jest kilkanaście. Słyszałem wczoraj dowcip, że z powodu zamknięcia stacji Świętokrzyska i podzieleniu naszego metra na pół mamy już dwie :D Jeszcze kilka podziałów i będzie jak w raju

Aż w końcu dotarłem do Wieży. Zbudowano ją na Wystawę Światową w 1889 roku i miano zburzyć po 20 latach, miała byc symbolem potęgi technicznej Fracji. I przyznaję, naprawdę robi wrażenie. Jest ogromna i jednocześnie ażurowa. Piękna i lekka konstrukcyjnie a jednocześnie tak trwała. Eiffel musiał być dumny do końca życia :)

Widok od dołu

Nie zakochałem się w Paryżu. Ale z miasta z którym nie chciałem nic mieć nic nigdy wspólnego przeskoczył na pozycję „chętnie jeszcze raz tam pojadę” a to już COŚ :)

W następnej notce … Karaiby :)