Fatehpur Sikri, tour guide ;)

Odcinek 11, Fatehpur Sikri

Korytarz, z obrotu

Dojechaliśmy do Agry, #1 miejsc typu „to koniecznie musisz zobaczyć w Indiach”. Agra to miasto w którym znajduje się Taj Mahal, ten sam którego widać na okładce prawie każdego przewodnika po tym kraju. Ale nie od niego zaczeliśmy zwiedzanie, zmieniliśmy plany i pierwszego dnia pobytu pojechalismy na wycieczkę do Fatehpur Sikri. To miasto niedaleko Agry, niegdyś stolica Wielkich Mogołów. Całość jest doskonale zachowana, zadbana, otoczona tłumem bardzo agresywnych sprzedawców i bezapelacyjnie turystyczna. Ale warto zobaczyć, w końcu UNESCO, nie? :)

Kompleks jest ogromny a ciekawostką jest to, że został opuszczony z powodu braku wody pitnej. Ot taki kaprys, wybudować sobie wielką stolicę na pustyni. Dzisiaj będzie tylko kilka fotek, nie miałem czasu ich przygotować więc potraktujmy je zaliczkowo i nieco humorystycznie :)

Najpierw musimy do pałaców dojechać, wielbłądem, z fasonem

Następnie wspiąć się po gigantycznych i nieco megalomańskich schodach, unikając kóz

Prześlizgnąć się z nienacka kompleksem bram

Unikając podejrzanie wyglądających konstrukcji podejrzanie wyglądających na maszynkę do mielenia mięsa

Prześlizgujemy się przez stajnie (obecnie zamieszkane głównie przez turystów i małpy)

Aż gratulując sobie wytrwałości docieramy do celu czyli pięknego grobowca sufickiego pustelnika Selima Ćisti

W nagrodę za zaliczenie udanego zwiedzania znajdujemy wodopój (choć nieco ryzykowny)

Oraz hipermarket owocowy :)

Orchha, zabytki i pewna scena z pociągu

Odcinek 10, Orchha

Cenotaf nieśmiało wygląda zza krzaka

Dzisiaj będzie mniej tekstu a więcej zdjęć, Orchha w wersji turystycznej. Jak pisałem w poprzedniej notce Orchha znana jest z pałaców i cenotafów.

Trzy pałace Orchhy to siedziba dynastii Bundela, były budowane w XVI-XVIII wieku. Tworzą zwarty kompleks, z jednego przechodzi się do drugiego. Są nieco zaniedbane i rozsypujące się choć architektonicznie bardzo ciekawe. Dookoła miasteczka też jest kilka ciekawych budynków, malowniczo rozsianych po polach i łąkach.

Widok na miasteczko i kompleks pałacowy

Dziedziniec pałacu Raj Mahal

Pałac Jahangira

Widok na Orchhę

Pałac Jahangira

Trochę wnętrz

Rakesh z kolegą przyglądają się zachodnim turystkom

Pałacowe wnętrza to wymarzone miejsce na schadzkę :)

Okolica jest urocza, mało widziałem w Indiach zieleni, tam było jej sporo.

No i obecni mieszkańcy zamku :) Małpy w Indiach dzielą się na te z jasnymi pyskami (łagodne) i czarnymi (złośliwe i wredne). Tak to przynajmniej tłumaczyli lokalni.

Wychodzimy z kompleksu, widok na Jahangiri Mahal

Idziemy spacerem dalej, pozdrawiamy kąpiących się chłopaków …

aż dochodzimy do mostu nad Betwą. Most jest częścią drogi zaznaczonej na mapie kolorem czerwonym czyli główna :)

Żeby nie było, że wszędzie jest tak ładnie to nie wszędzie

Czasem jest malowniczo

Czasem piękne budynki są obudowane slamsami

Dochodzimy do jednego z pałaców na wzgórzach dookoła miasteczka

Ten w odróżnieniu od tych w samym Orchha ma zachowane piękne freski i malowidła, tutaj walka z demonami

Oraz masaż stóp na łózku wykonanym w kształcie siedmiogłowego węża

Na koniec spaceru dochodzimy do cenotafów (symbolicznych grobowców). Władców pałaców kremowano więc ciał w środku nie ma, pałacyki mają znaczenie czysto symboliczne

Całość zbudowana jest na uboczu miasta, całość jest ogrodzona, wypielęgnowana i czysta. Robi dobre wrażenie

Jeszcze widok od strony rzeki. Tutaj, jak wszędzie w okolicy miejsc turystycznych kłębi się tłum dzieciaków sprzedających różne paskudztwa, figurki, wisiorki i inne takie. Ale jeden z nich był bardziej obrotny, chciał mi sprzedać „Kamasutrę”. Kiedy zainteresowany spytałem co konkretnie ma mi do sprzedania odciągnął mnie nieco na bok i teatralnym szeptem powiedział „Patrz!” i pokazał mi wydrukowane na kolorowej drukarce atramentowej sceny z wybitnie pornograficznych filmów z hinduskimi aktorkami. Uśmiałem się, kartek nie kupiłem (były całkiem brudne i przetarte) – widać nie cieszyły się wielkim powodzeniem. Za to kupiłem caly zestaw branzoletek z nitek z małymi dzwoneczkami, cała nasza ekipa je nosiła do końca wyjazdu :)

Na koniec notki trochę o pociągach (tak wiem, znowu … ;) Obiecałem jedak w którejś z pierwszych notek, że jak znajdę takie fotki to pokażę.

To klasa sleeper czyli kuszetki z otwartymi przedziałami na 6 osób. Na górze są wentylatory, w większości zepsute choć niezbędne w goracych miesiącach. Bagaże, w celu ochrony przed kradzieżą przypina się do różnych metalowych kółek czy łańcuchów, przypinają wszyscy, hindusi także.

W tym pociągu, Orchha-Agra byłem świadkiem sceny która była jedną z najmocniejszych widzianych w Indiach. Mianowicie jedziemy sobie, jest późne popołudnie. Dookoła pełno hindusów z dziećmi rozrzucającymi resztki jedzenia dookoła, wszędzie na podłodze walały się papierki, resztki krakersów i ciasteczek. Hindusi nas też podglądają, robią zdjęcia z ukrycia albo śmiało podchodzą i proszą o zrobienie sobie zdjęcia z nami. Ale po godzinie już się nieco znudzili więc poza latającymi wszedzie dzieciakami jest spokojnie a my czytamy książki. Siedziałem z brzegu, od strony korytarza, zresztą zazwyczaj tak robiłem – tworząc pewnego rodzaju barierę chroniącą dziewczyny. I nagle słychać szuranie. Patrzę na korytarz a tam pełznie żebrak. Czołga się, częściowo na kolanach, częsciowo na brzuchu, ma wygiętą w dziwny sposób bardzo chudą nogę i coś nie tak z palcami u rąk. Żebrak czołgając się robi to tak, że ramieniem popycha sterty śmieci, takie połącznie spychacza i miotły. Nie wiem jak zareagować, widok jest tak nierealny, że nie wiem czy się patrzeć czy odwrócić wzrok. Ale nie odwracam. I widzę jak dopełza do rozsypanych herbatników na bardzo brudnej podłodze, wszędzie jest aż czarno. I zaczyna je jeść, prosto z podłogi. Siedzący obok hindusi go przepędzają, żebrak czołga się dalej aż dociera do nas. Widząc białych a to zawsze znaczy łatwe pieniądze podnosi się nieco i patrząc się na mnie pustym wzrokiem wyciąga rękę dobywając z siebie dźwięku który brzmiał jak „Eee, eee”. Ręka nie ma dwóch paców, jest nienaturalnie wykrzywiona. Zamarłem, dziewczyny też. Po kilku, może kilkunastu sekundach wyciągnąłem portfel, dałem mu pieniądze i poczołgał się dalej.

I tak to wyglądało. Indie, proszę Państwa. Indie.

W następnej notce słynna i bardzo turystyczna Agra

Orchha, o mieszkaniu na wsi, biznesie na ulicy i ludziach

Odcinek 9, Orchha

Syn Anurady, naszej gospodyni

Z Khajuraho dotarliśmy do Orchhy, małej, nieco zapomnianej i niezupełnie turystycznej wioski, znanej jednak z ogromnego kompleksu pałacowego oraz cenotafów (symbolicznych grobowców) nad rzeką Betwą. Rzekę oraz siedzącego nad jej brzegiem mieszkańca można zobaczyć w poprzedniej notce, a zabytki będą w następnej. Dzisiaj, za to, to pokażę gdzie mieszkaliśmy, jak się robiło nasze jedzenie i opowiem trochę o lokalnym biznesie.

W Orchhy mieszkaliśmy w tzw. Home-stayu reklamującym się hasłem „Stay with a local family” oraz „Clean and comfortable rooms”. Trochę się obawialiśmy warunków ale reklama nie kłamała – pokój był super, właściwie mały jednopokojowy domek wybudowany na środku gospodarstwa naszej rodziny. Był czysty i bardzo ładny, łazienka oddzielnie (budka z wc i prysznicem) za to bardzo wypielęgnowana i pachnąca. Ciepła woda dostępna w wiaderku, to znaczy gospodarz grzał wodę w wielkim garnku nad ogniem, wlewal do wiaderka i dodawał mały garnuszek do polewania. A najważniejsze było to, że faktycznie mieszkaliśmy z lokalną rodziną, oglądaliśmy przygotowywanie posiłków na kamiennym piecyku, magazynowanie wody w wielkich donicach, bawiliśmy się z dzieciakami i uczyliśmy je angielskiego. Wieczorne piwo wypijane przy małym ognisku z krowich placków też dodawały naszemu pobytowi niezaprzeczalnego klimatu ;)

Nasza gospodyni Anurada podczas przygotowywania śniadania, w tle piecyk :)

Nalewanie herbaty. Herbatę po indyjsku (czaj) robi się tak, że do garnka wlewa odpowiednią ilość wody, mleka, liście herbaty, cukier i czasem szczyptę imbiru. Gotujemy całość aż do wrzenia, zmniejszamy ogień i czekamy kilka minut. Następnie przelewając przez sitko podajemy wrzącą. Jest piekielnie mocna i bardzo dobra. Na zdjęciu wersja bez mleka :)

Śniadanie gotowe, na pierwszym planie :) Żółte w miseczce to pikantno-słodka zupa z curry, placek nazywa się paratha (rodzaj naleśnika). Pyszne też były chiapatti, świeżo upieczone na piecu placki w stylu tureckich chlebków. No i mega pikantny masala chicken, palce lizać ale kubki smakowe wypalił. Je się w pozycji kucanej, z talerzem na podłodze. Wszystko jemy palcami, maczając placki czy stałe kawałki w sosach, oczywiście prawą ręką (w Indiach prawa ręka jest od jedzenia, lewa jest nieczysta – od zabiegów higienicznych).

Po śniadaniu trochę zabawy z ptakiem …

… lub piłką …

… lub mała sjesta

… ewentualnie czas na naukę. Książka którą trzyma córka Anurady (zapomniałem imienia) to słownik Hindi-English :)

Już po nauce, rozmawiamy o szkole i podróżach

Wspomniane dzbany na wodę, pitna woda (filtrowana) jest cenna

Nasz domek gościnny

Trochę reklamy :)

Zagroda i suszące się obok krowie placki, czyli bardzo dobry materiał na …

… wieczorne ognisko

Tyle o Home-stayu, w Orchy jest pięć takich rodzin, muszę powiedzieć, że żyją bogaciej niż reszta dookoła a ich gospodarstwa są może nie ładniejsze ale na pewno czystsze. Stroną biznesową zajmuje się Ashok, obrotny chłopak kolo 22-24 lat, bardzo nas polubił (pewnie dziewczyny :). Pozdrawiam!

Żeby nie było, że wszystkie domki są takie porządne ;)

Ok, to teraz trochę o lokalnym biznesie:

Najpierw transportowy, jak widać nominalna pojemność riksz jest tylko nominalną, potrafią wytrzymać dużo większe obciążenie :) BTW, lokalna stawka to 10 rupii za kilometr, to stawka do której należy dążyć bo początkowe są dużo większe

Sprzedawca gualu (kolorowe proszki), głównie do posypywania przyjaciół i innej zabawy. Używane w ilościach hurtowych podczas indyjskiego Święta Wiosny (Holi). Kolory są niesamowicie intensywne.

Warto obejrzeć co się z tymi proszkami robi: Holi – festiwal kolorów

Zakład fryzjerski na ulicy, z dachem, są takie nawet bez – składające się z krzesła i lustra zawieszonego na drzewie. Skorzystałem z takiego zadaszonego później, całkiem udanie mnie Pan Fryzjer ostrzygł. Cena 140 rupii (niecałe 10 zł) :)

Warzywniak

Computer Academy

Okolice świątyń to też biznes, zwłaszcza dla sprzedawców kwiatów, dewocjonalii oraz żebraków

Biznes jak widać odbywa się glównie na ulicy. Małe sklepiki, czasem kawał blachy, czasem to co sprzedajemy rozkładamy po prostu na ziemi dookoła. Prawie żadne ceny nie są stałe, targowanie się jest normalnym i obowiązującym stylem zakupów. Trudno się nie targować jeżeli ceny początkowe bywają wyższe o 1000% od docelowych :) Targujesz się o każdą glupotę, czasem to jest fajne ale czasem żmudne i męczące, zajmuje sporo czasu. Szkolenia negocjacyjne się przydają :) Istotne jest to, że Hindusi działają w grupach, taksówkarz zawiezie Cię do przyjaciela sprzedającego jedwabie, przewodnik poleci restaurację kumpla i wujka z łodzią który chętnie po promocyjnej cenie przewiezie Cię po rzece itp. Niby jest konkurencja, kiedy kręcisz się dookoła handlarzy słyszysz masę okrzyków zachęcających do wyboru konkretnego sklepu ale w momencie kiedy jeden sprzedawca czymś Cię zainteresuje to reszta się wycofuje, czasem tylko nieśmiało czekając. A nóż zechcesz zobaczyć co u konkurencji.

I na koniec notki trochę o ludziach. Po pierwsze dużo ich. Naprawdę dużo. Gdzie nie chodziliśmy przedzieralismy się przez tłumy. Indie to teraz 1,2 miliarda ludzi, drugi kraj na świecie pod względem populacji. I ciągle rośnie, z kim nie rozmawiałem miał 4-5 dzieci. Tylko jeden gość stwierdził, że ma dwójkę i wystarczy. Są hałaśliwi i krzykliwi, na ulicach jest zawsze bardzo głośno. Są czasem męczący i namolni, każdy chce Ci coś sprzedać, pokazać, zapytać skąd jesteś – ale to głównie w miejscach turystycznych. Wystarczy się od nich oddalić trochę i są nadal głośni ale normalni, serdeczni, pomocni i bardzo sympatyczni. Często pomagali nam sami z siebie, dawali rady, pytali się czy na prawdę chcemy tam iść, czy się nie zgubiliśmy.

Jak to w Indiach, wszystko jest możliwe. W Mumbaiu jadąc lokalnym pociągiem w strasznym ścisku (opowiem później dokładnie bo to jedna z lepszych akcji w jakich miałem okazję uczesniczyć) sąsiedzi w tłumie mówili nam która to stacja, na której mamy wysiąść i zrobili nam trochę miejsca żeby móc swobodnie oddychać. Byli bardzo mili i pomocni. A z drugiej strony kierowca rikszy w Jaipurze zawożąc nas do hotelu ze stacji (1,2 km jedynie) doprowadził nas wszystkich do stanu bliskiego poważnego incydentu międzynarodowego ;) Indie :)

Kobiety w sari na targu. Sari to tradycyjny strój kobiecy, kilkumetrowa płachta jedwabiu do owijania się w skomplikowany sposób. Im bardziej kolorowe sari tym kobieta biedniejsza, bogate hinduski noszą kolory stonowane (za to lepszy gatunkowo materiał).

Rodzina, z gatunku wielodzietnych :)

I na koniec zdjęcie wrzucone na fejsa, przeglądając je po kolei znajduję takie przy których zatrzymuję się na dłużej, to jedno z nich.

Notka o koronkowych świątyniach i kamasutrze [+18 :)]

Odcinek 8, Khajuraho, koronkowe świątynie i kamasutra

Jak obiecałem :D

Khajuraho czyli „Miasto palm daktylowych” słynie przede wszystkim z kompleksu świątyń hinduistycznych (IX- XII w.) przez władców z dynastii Ćandelów. Słynie z samych świątyń i wyrzeźbionych na ścianach postaci i zachowań o mocno erotycznym wydźwięku. Słynna Kamasutra, tak :)

Świątynie mnie zachwyciły. Absolutnie. Byłem nieprawdopodobnie oczarowany, klimatem miejsca, dbałością o szczegóły a przede wszystkim „koronkowością” wykonania. Przed wyjazdem do Indii słyszałem opinie, że można je sobie darować, świątynie są takie jak wszędzie. Ale to nieprawda. Warto tam pojechać, dotknąć tych kamieni, miejsce jest niesamowite. Razem z Taj Mahalem i Świątynią Wichrów w Ranakpurze jest grupie trzech najpiękniejszych miejsc jakie widziałem w Indiach. Gorąco polecam, pomimo tego, że dojazd jest kłopotliwy a lokalni handlarze w miasteczku bardzo namolni.

Poniższe zdjęcia to tzw. Grupa Zachodia Świątyń, największa i najlepiej zachowana. Innych przez wspomnianą w poprzedniej notce chorobę nie widziałem ale są bardzo podobne tylko bardziej zapuszczone.

Kilka ujęć kompleksu świątyń

I trochę rzeźb … ;)

Pozycje kamasutry w detalach. Sporo ich jest ale zazwyczaj poukrywane dosyć wysoko. Gdyby nie obiektyw o dużej ogniskowej ciężko by je było sfotografować

Niektóre z pozycji są, powiedzmy niespotykane ;)

Inne rzeźby. Masa jest słoni i scen walki lub życia codziennego

Nawet słonie mają trąby zawiązane w supełek :)

Świątynie mnie niesamowicie zachwyciły, fotografowałem jak szalony, nie mogłem przestać. Poniżej jeszcze kilka zdjęć:

Dwie szwedki poznane na dworcu w Varanasi. Jak widać dotarły bezpiecznie :)

Pani Hinduska i kamienny lew

A na koniec fotka która naprawdę dobrze opisuje ten kraj …

Dzień Republiki w Khajuraho

Odcinek 7, Khajuraho i Dzień Republiki


Kolorowy pokaz tańców regionalnych

Miasto jest znane z płaskorzeźb Kamasutry ale pierwsza notka będzie o czymś innym, mam nadzieję, że mi wybaczycie :)

To był ciężki dzień dla mnie. Po kolejnej nocy w zimnym pociągu dotarliśmy do Khajuraho wczesnym rankiem. Byłem niewyspany, chory, z temperaturą i katarem a na dokładkę bolał mnie żołądek. Nie zatrułem się niczym, nic takiego, po prostu raptowna zmiana jedzenia, produktów używanych do jego przygotowania czy ostrych przypraw spowodowała to, że organizm zaprotestował i potrzebował trochę czasu na dojście do siebie. W ogóle, pomimo powszechnego mitu, że w Indiach wszyscy się trują my cały wyjazd byliśmy (poza zatruciem Marty sałatką warzywną) w miarę OK. Ale ten dzień przespałem prawie cały, kuląc się w polarze pod śpiworem…

W ogóle proszę Państwa te wszystkie „zemsty Faraona” i inne „obowiązkowe” zatrucia w tropikach to mit jakich mało. Można się zatruć oczywiście ale na pewno nie z powodu innych bakterii występujących w ciepłych rejonach świata. Bakterie są te same, przeważnie, mogą się jedynie różnić czasem wylęgania i intensywnością występowania.

Jest kilka zasad, co robić, żeby się nie zatruć w tropikach. Absolutnie obowiązkowych. Po pierwsze uważać na wodę, a pić jej trzeba bardzo dużo. Wodę pijemy tylko butelkowaną, taką co sami otworzymy i sprawdzimy zakrętkę czy nikt przypadkiem nie próbował nas oszukać wlewając kranówę i zakręcając butelkę. Także woda w butelce zostawiona na noc, nawet zakręcona, w ciepłym klimacie następnego dnia nadaje się już tylko do wyrzucenia. Nie mówiąc już o otwartych i stojących w temperaturze pokojowej (np. 35oC :D) sokach owocowych. Biegunka natychmiastowa :)

Uważać też należy w barach, na dolewaną do soków wodę lub robiony z kranówki lód.

Druga zasada to przez kilka dni po przyjeździe jemy mało. Nie przejadamy się za bardzo, pozwalamy na to, żeby organizm łagodnie przyzwyczaił się do kompletnie innych składników czy sposobu przygotowania potraw. Istotne jest też to, że w Europie używamy ogromną ilość chemii, organizm się do tego przyzwyczaja. Tam tego zazwyczaj nie ma a to bardzo zmienia skład produktów. Ja zawsze odchorowuję powrót do domu, nigdy wyjazd w tropiki :)

Trzecia, to co smażone w głębokim tłuszczu jest prawie zawsze bezpieczne, zagrożeniem są warzywa (takie które sami nie kupiliśmy i nie obraliśmy), tak samo owoce lub soki owocowe. Bezpieczniejsze są potrawy bezmięsne, zwłaszcza kupowane na ulicy.

I ostatnia, jeść tam gdzie jedzą tubylcy, w knajpach czy budach, czy nawet na ulicy ale tylko w miejscach gdzie kłębią się lokalni i nie ma wolnych stolików. To prawie gwarancja, że jedzenie będzie dobre i świeże (bo szybko schodzi) oraz bezpieczne dla nas (bo jak by się mieszkańcy zatruwali to nikt by do knajpy nie chodził). Dla nas to też szansa na prawdziwe tradycyjne smaki, nie takie turystyczne i wygładzone. I dodatkowo w takich miejscach zawsze jest taniej, czasami 10 razy :)

Więc, nie dziwią mnie opowieści o zatruwaniu się np w hotelach All-Inclusive w tropikach, jedzenie tam to zaprzeczenie wszystkich powyższych zasad :)

No dobra, wracając do Indii, Dzień Republiki to drugie najważniejsze święto państwowe w Indiach (po Dniu Niepodległości). Został ustanowiony dla upamiętnienia przyjęcia przez ten kraj Konstytucji w styczniu 1950r i tym samym przekształcenia Indii w republikę. Tego dnia odbywają się w całym kraju malownicze parady i uroczystości. W Khajuraho to były parady szkół.

Parady prowadzone przez ciągniki

Hałaśliwa oprawa muzyczna

Na platformach dzieciaki poubierane w stroje tradycyjne

Klasa żeńska

Niektóre prezentowane atrybuty były interesujące, np samolot / rakieta ?

Albo jeep z terrorystami (?) :)

Wszystko to oczywiście trzeba sfotografować

A po przejściu parady zadzwonić do rodziny i opowiedzieć o swoich wrażeniach

Wieczorem lokalny przyjaciel który się przypałętał do dziewczyn kiedy ja dochodziłem do siebie w ciągu dnia zaprowadził nas na pokaz tańców tradycyjnych. Nawet ciekawe były choć na widowni tak na 300 osób było może 8 (w tym nasza czwórka) – 300 rupii. Przewodnik bardzo mi podpadł, już nawet nie pamiętam czym więc go spławiłem i resztę pobytu spędziliśmy zwiedzając sami. W ogóle to już był nasz ostatni przyjaciel -przewodnik, później skutecznie radziliśmy sobie z odmawianiem następnym kandydatom.

Pokaz tańca

Na koniec dnia jeszcze spotkaliśmy bardzo sympatycznego staruszka z Polski, na emeryturze, co roku spędzającego zimy w Indiach. Dużo nam opowiedział co zwiedzać a co nie, pomógł nam określić co ile powinno kosztować (bardzo istotna wiedza przy targowaniu się) oraz sporo opowiedział kulturze i zwyczajach. Sam mieszkał tam w wynajętym przy rodzinie pokoju (50 rupii za noc) i był bardzo szczęśliwy, że może sobie porozmawiać po polsku choć trochę. Pozdrawiam serdecznie!

A w następnej notce obiecane rzeźby z Kamasutry i absolutnie niesamowite świątynie na których one się znajdują. Cudo!

Wielokolorowe buddyjskie flagi modlitewne

Odcinek 6, Sarnath

Buddyjskie flagi modlitewne przy Stułpie Dhamekh

Sarnath.
Tak blisko Varanasi, jedyne 13 km a tak różne miejsce. Sarnath to mała wioska w której zlokalizowane jest jedno z najświętszych miejsc buddyzmu, w której według legendy Budda wygłosił swoje pierwsze kazanie. Miejsce ciche i spokojne, bardzo czyste, sprzyjające zadumie i rozmyślaniom. I to wszystko obok chaotycznego i brudnego Varanasi.

Oczywiście na teren kompleksu wchodzi się kupując bilet i jak zwykle bilety są w różnych cenach, w zależności od pochodzenia kupującego. Działa to tak że, są dwie ceny: jedna dla mieszkańców Indii, druga dla turystów. Różnica jest porażająca, nasze bilety w różne miejsca kosztowały przeciętnie 250 rupii (maksymalnie 750 do Taj Mahal) a dla lokalnych 5-10. Czyli 17 zł do 66 groszy. Niby 17 złotych to też niedużo ale to rzecz w Europie niespotykana. W jednym miejscu spotkałem się z jeszcze większym podziałem, lokalni mieszkańcy miasteczka 5, Hindusi 20, inni Azjaci 50, pozostali (znaczy biali) 125. Taka prawdziwa segregacja rasowa ;)

Kompleks świątynny, w tle stułpa

Panowie z zajawki, tym rowerem przenosili kamienie z miejsca na miejsce. Bez widocznego sensu ale z wielkim zapałem

Odświeżanie napisów na tablicach, tablice tylko po angielsku

Stupa Dhamekh w cełej okazałości, stoi w miejscu w którym Budda wygłosił swoje kazanie

W buddyzmie stułpy mają pozytywny wpływ na pole mocy wszechświata. Dhamekh jest nazywana „Stułką Mądrości”. Jak widać to bardzo spora konstrukcja, prosta (brak wejścia do środka) ale jej powierzchnię pokrywają pozacierane już wzory i płaskorzeźby. Stułpa ma 34 metry wysokości, jest naprawdę potężna. Wg wikipedii uważa się, że nawrócony na buddyzm Aśoka postawił za swojego życia około 80 000 tego typu budowli. Całkiem sporo kamieni, nieprawdaż?

Buddyjscy pielgrzymi

Tybetańskie flagi modlitewne. Rytualne, mające na celu oczyszczenie okolicy lub rozwieszane w celach leczniczych.

Wychodząc z kompleksu spotkałem wycieczkę szkolną, dziewczyny chichocząc robiły mi zdjęcia, ja im, pełna symbioza :)

Później jeszcze kilka świątyń…

… oraz zdjęcie pamiątkowe i wyjeżdżamy z Sarnath i Varanasi.

Czas na słynne z kamasutry Khajuraho… :D

o Gangesie, Świętej Rzece

Odcinek 5, o Gangesie

Poranna kąpiel w Gangesie

Ganges. Ganga. Święta Rzeka. Hindusi, właściwie wyznawcy hinduizmu za taką ją uważają i według nich stanowi ucieleśnienie bogini Gangi. Bogini która zesłana na ziemię stanowi obietnicę oczyszczenia, zbawienia i świętości. Jest też ogromną rzeką, pełną mułu, powodującą monsunowe powodzie a także niebywale zanieczyszczoną i brudną. To jak kiedyś wyglądała Wisła to nic, naprawdę :)

Kapiel w świętym Gangesie zmywa z duszy i ciała wszystkie grzechy. Codziennie zatem, zazwyczaj o świcie ogromna ilość religijnych hindusów odbywa ją nader chętnie, nie bacząc na temperaturę wody i to co w niej pływa. A pływa wszystko, od wspomnianego już mułu, przez masę śmieci, ścieki, resztki oddawanych po śmierci Świętych Krów (po śmierci są wrzucane do rzeki) aż po popioły po ceremoni spalenia zwłok.

Więcej kąpieli

Ganges o świcie

Ganges, zwłaszcza w Varanasi to także najświętsze i wymarzone miejsce na koniec życia religijnego Hindusa. Spalenie nad rzeką oznacza lepsze życie w następnym wcieleniu, wyższą kastę a często ostateczny cel czyli osiągniecie Nirwany czyli wyzwolenia od cyklów życia i śmierci. To wielkie marzenie ale i kosztowny proces, mało ludzi na to stać. Mianowicie trzeba do Varanasi dojechać, nie każdy może, nie każdego na to stać. Ceremonia jest też niezwykle kosztowna. Używane przy niej drzewo (specjalny gatunek, z bardzo wonne i oleiste) kosztuje ok 250 rupii za kilogram. Do spalenia ciała (ok 2-3h w zależności od wagi) potrzeba go odkoło 200 kg co daje sumę 50 000 rupii (3333 zł) – niebagatelną dla nas a zawrotną dla lokalnych. Ciało, owinięte w najlepszy jedwab i ze wszystkimi atrybutami bogactwa (biżuteria) przed spaleniem jest zanoszone do rzeki gdzie po raz ostatni jest obmywane w Świętej Wodzie. Następnie pomocnicy (workers) układają je na stosie drewna a przedtawiciel rodziny (zwykle syn) zapala pochodnię od świętego i utrzymywanego od bardzo dawna ognia i podpala stos w pięciu miejscach (symbolika żywiołów). Ciało jak pisałem płonie do 3 godzin, dym jest praktycznie bezwonny, drewno faktycznie zabija zapach. Podczas ceremonii zmarłemu towarzyszą tylko męscy członkowie rodziny, ceremonia żeby się udała powinna być radosna, bez rozpaczy i płaczu więc obecność kobiet jest niepożądana. Po spaleniu popioły są spychane w kierunku rzeki. Codziennie w jednym Ghacie pali się ok 300 zwłok, 24h/dobę.

Za samą ceremonię się nie płaci, płaci tylko za drewno. A pracownicy Ghatu zarabiają w ten sposób, że przesiewają popioły szukając niepalącej się biżuterii, złotych zębów czyli wszystkiego co cenne a co rodzina oddaje. I to zrobiło na mnie największe wrażenie, widok nastoletnich chłopaków przesiewających popiół z resztkami ciał za pomocą sit, jak poszukiwacze złota na Dzikim Zachodzie …

Powyższy opis usłszałem od pracownika hospicjum który znajduje się tuż przy Ghacie, za drobną opłatą chętnie opowiedział wszystko i pokazał nam cały proces. W tym miejscu nie można robić zdjęć, żeby nie zakłócać trwających ceremonii. Szanując to zrobiłem tylko kilka, z daleka, z wody (można).

Ghaty palenia

Barki z drewnem

Jeżeli ktoś mieszka daleko od Gangesu powszechne jest spalenie w innym miejscu i przywiezienie popiołów do rzeki. A jak kogoś nie stać na drewno i ceremonię? Można wykupić spalenie w piecu elektrycznym (800 rupii) lub opcja ostateczna zatopienie z kamieniem przywiązanym u nogi (200 rupii). Pisząc tą notkę przejrzałem kilka stron, widziałem zdjęcia niespalonych, rozkładających się ciał w rzece. Na własne oczy tego nie widziałem, nie chciałbym także ale nie wątpię, że takie rzeczy zdarzają się często…

Ok, to jeszcze trochę zdjęć znad rzeki:

Poranki w zimie bywają chłodne, ognisko wskazane

Pranie bielizny

Ghaty

Wschód słońca

Ptaki

Oraz kilka zdjęć z miasta:

Żebracy nad rzeką

Krowa, pies i motocykl

Sprzedawcy jedwabiu, rodzina Raula o którym pisałem w poprzedniej notce

Oraz dworzec kolejowy na którym poznaliśmy dwie kompletnie zagubione Szwedki czekające na pociąg bez biletu …

BTW, ze słowem „hindusi” to jest tak, że hindusi to nie mieszkańcy Indii tylko wyznawcy hinduizmu, najpopularniejszej ale nie jedynej religii w Indiach. Sami mieszkańcy mówią o sobie „Indian people” albo „People of India” więc natychmiast zaczeliśmy nazywać ich Indianami :) W końcu nawet Kolumb się pomylił :)

A na koniec pielgrzym wieczorową porą

W następnej notce bardziej ludzka twarz Varanasi czyli pobliska Sarnath