Rum punch, caribbean style

Le Marin

Publikowałem ostatnio inne fotki a niedokończona relacja z Karaibów niecierpliwie czekała w kolejce. Już się poprawiam :)

Marina

Tak naprawdę niewiele mogę napisać o Martynice. Byłem już na niej kilka razy, ale zawsze, tak jak Paryż, traktowałem ją jako punkt przesiadkowy. Takie miejsce w którym zwiedza się lotniska, jeździ busem za 56 euro do Le Marin, w hipermarkecie Carrefour kupuje żarcie na dwa tygodnie (nie mówiąc o winie) oraz zwiedza knajpy i koniecznie prysznice. Miejsce które kojarzy się albo ze zmęczeniem podróżą i jet-lagiem lub ostatnimi godzinami pobytu na pięknych Karaibach, przed powrotem do Europy. Zatem, za dobrze się nie kojarzy. Prawdopodobnie niesłusznie, to całkiem ładna wyspa, taka przynajmniej wydaje się być z morza, oferuje dobre jedzenie i pewnie kilka fajnych rzeczy do zwiedzania. Cóż, może kiedyś odkryję jej uroki :)

My dopłynęliśmy na miejsce nad ranem. Cumowanie łódki, pakowanie, upragniony prysznic, ostatnia ryba w lokalnej, portowej knajpie, zakupy…

Jeszcze jeden widok na port, ze wzgórza

Choć otoczone palmami ale bloki całkiem europejskie

Warsztat stolarski na świeżym powietrzu

Rogów okupacja

Mural

W tym klimacie szyby zazwyczaj są zbędne

Katamarany. Ten metalowy pal to mocowanie pomostu przy pływach. Pomost jest pływający, podnosi się podczas przypływu i opada przy niskiej wodzie. Inaczej łódki zawisałyby na linach :)

Fort-de-France airport, jak przystało z aleją palm :)

I to już koniec relacji. Ten rejs był inny niż wszystkie dotychczasowe, choć miał swoje bardzo dobre momenty, miał i bardzo złe. Niemniej sterowanie jachtem na wachtach nocnych było jak zawsze niesamowite, wtedy czuję, że żyję, najpełniej jak się da. A to fajne uczucie.

Na zakończenie załączam przepis na „Rum Punch’a”, najpopularniejszego lokalnego drinka. Długo testowałem różne kombinacje przepisów, poniższy jest najbliższy smakowi którego pamiętam.

Rum punch, caribbean style :)

3 szklanki rumu (bialy lub brązowy)
3 szklanki soku ananasowego (bez dodatku cukru)
1 szklanka soku pomarańczowego (bez dodatku cukru)
1 szklanka soku z limonki (można dostać w butelce)
3/4 szklanki grenadiny (zagęszczony sok z granatów)

Mieszamy wszystko i wlewamy do szklanek z dużą ilością lodu. Na końcu dodajemy trochę sproszkowanej gałki muszkatułowej.

Ma słodko, kwaśny, orzeźwiąjacy smak. Kac gwarantowany … ;)

Enjoy!

Martynika i samoloty

Wejście z morza do Le Marin

Karaiby…
Grupa wysp i wysepek, gdzieś pomiędzy Oceanem Atlantyckim a Morzem Karaibskim, Ameryką Północną a Południową. Piracki pępek świata, fale, banany, rum niemalże tańszy niż woda i muzyka reggae. Ale też kolonie byłych morskich potęg europejskich, zasiedlone przez ludność murzyńską sprowadzaną z Wybrzeża Niewolników. Teraz w większości niepodlegle lecz biedne, bardzo biedne. Niesamowicie piękne…

Ale najpierw był lot.

Lubię latać. Zawsze lubiłem, od dziecka. Kiedy byłem młody, mój ojciec kilka razy dostał cudem paszport i delegację zagraniczną, przywoził nam zawsze niedostępne u nas specjały. Wielkie czekolady Milki, puszki Coca-Coli i takie tam. Dla dziecka wychowanego na wyrobach czekoladopodobnych i oranżadzie to było jak zakazany powiew Zachodu. Czasem jednak przynosił też komplecik jednorazowych sztućców i małe torebki z solą i pieprzem z samolotu, i to, właśnie to było dla mnie najcenniejsze. Godzinami bawiłem się w latanie, w posiłek na pokładzie, celebrowałem to nieprawdopodobnie. Fajne czasy :)

Później, w poprzedniej pracy, latałem dużo, po Europie, służbowo. Na tyle dużo, że nauczyłem się zasypiać przed startem i nawet lądowanie mnie nie budziło, kwestia praktyki. Teraz, podróżując, latam jeszcze więcej a na pewno dłużej. Ale niezmiennie mnie to rajcuje. Zwłaszcza duże, międzykontynentalne samoloty, jak Boeing 747 :)

B747, nasz transport na Martynikę

Jumbo są naprawdę wielkie, zabierają ponad 400 pasażerów, pewnie ze 20 stew, mają kilka kuchni i kilkanaście toalet będących wymarzonym dla wielu miejscem na sex w przestworzach. To niemłoda już konstrukcja ale jest smuklejszy i ładniejszy niż nowy potwór, Airbus A380. I ta legendarna pierwsza klasa po schodkach :)

Tak, lubię latanie :)

Po prawie 9 godzinach (tyle trwa lot przez Atlantyk na zachód, na wschód ok 8h) dolecieliśmy na Martynikę

Fort-de-France, stolica Martyniki

Zbliżamy się do lądowania, pogoda średnia ale okolica całkiem niezła

Prawda, że ładny? Air Antilles

Później była taksówka do Le Marin, szukanie łódki, rum, dużo rumu, seafood na kolację, poranne zakupy, nurkowanie pod łódką żeby sprawdzić śrubę, przygotowanie jachtu do wypłynięcia, odprawa paszportowa (Martynika jest terytorium zamorskim Francji, wypływając trzeba się odprawić) i w związku z tym nie było czasu na zdjęcia. Aparat wyjąłem dopiero na wodzie, kurs na Dominikę, pierwsza od prawie dwóch lat nocka na morzu :)

A było tak:

Statek transportujący jachty przez Atlantyk. Zamiast samemu płynąć można zamówić miejsce na takim i przeprowadzić jacht z morza śródziemnego na karaibskie szybko i bezpiecznie. To dosyć popularne, w lato ludzie pływają po śródziemnym, na zimę przewożą jachty w tropiki.

Żeglarski ładunek

Plażowa enklawa turystyczna. Palmy sztucznie zasadzone, sam widziałem jak je wsadzali w piasek, w 2008 roku :)

Zielono i górzyście

Takim jeszcze nie miałem okazji popływać …

A pod koniec dnia, tuż przed zachodem słońca …

… pojawiły się delfiny! Małe stadko, kilka sztuk. Pływały przed dziobem łódki, przepływając z burty na burtę. Było prawie ciemno więc zdjęcia słabe ale zawsze.

Zachód słońca. Jak to w tych okolicach piękny i bardzo szybko zapada.

Później był kurs na Dominikę, pełna gwiazd noc na morzu, a nigdzie na świecie nie ma ich więcej. Były wachty, spory wiatr i fale, część załogi poznało chorobę morską i bujanie do snu.

Na zakończenie pierwszej notki … To był inny rejs dla mnie niż wszystkie poprzednie. Często smutny i melancholijny, chyba tylko nocna walka z Wielkimi Falami potrafiła mnie odprężyć. Pierwszego dnia, jeszcze przed wypłynięciem, odebrałem telefon z bardzo smutną wiadomością w którą nadal trudno mi uwierzyć.

Aniu, brakuje mi Ciebie.