Sitting on the dock of the bay

W dzisiejszym odcinku Kambodżańskiej telenoweli kilka zdjęć mieszkańców Koh Rong. Na wyspie jest około tysiąca stałych mieszkańców, w tym całkiem spora grupa osiadłych ekspatów. Większość bazy turystycznej jest własnością przyjezdnych, ośrodki bungalowów, knajpy, restauracje także większe statki. Większość z nich powstawała podobnie, przyjezdni sprzedawali majątek całego życia w domu, Europie, Australii czy w Stanach Zjednoczonych i przenosili się tutaj zakładając mały biznes. Całkiem niezły pomysł na życie.

W lokalnych rękach pozostają sklepiki (można kupić tylko podstawowe produkty) i oczywiście infrastruktura rybacka. Dodatkowo obsługa turystów zapewnia pracę miejscowym, trzeba ich karmić, poić, wozić łódkami, prać brudne ubrania (1USD za kilogram, bardzo porządnie zresztą), sprzątać plażę i pokoje. Całość działa sprawnie i bez zakłóceń, jednocześnie powodując, że biedni rybacy przestali być biednymi. Przez cały czas pobytu na wyspie nie widziałem ani jednego przypadku żebrania, tutaj kambodżańskie dzieci są dziećmi.

Zrób mi głupia fotkę!

Jazda na rowerze jest dobrą zabawą niezależnie od szerokości czy długości geograficznej. Podobało mi się też to, że dzieciaki bawiły się bardzo zgodnie, bez rywalizacji. Jedno jechało, reszta pomagała pokonać plażowe przeszkody.

Oczekiwanie

Wschód słońca, rybak wypływający na łódce z kilku kawałków styropianu

Poważniejszy okręt, tuż po zachodzie słońca

Wypasanie bawołów

Na koniec fotka w innym klimacie, pejzaż morski

(tytuł pochodzi z piosenki Otisa Reddinga, 1967)

Kambodża, wyspa Koh Rong, listopad 2012

Like a Rolling Stone

Koh Rong… Paradise Island… Monkey Island…

Kambodżański cud szczęścia, spokoju i nic-nie-robienia. Wyspa jest spora, prawie 80km2, 43 kilometry plaż, w większości kompletnie pustych i niezagospodarowanych. Jest kilka wiosek rybackich, malutkich, liczących kilkadziesiąt, maksymalnie kilkuset mieszkańców. Kilka ośrodków bungalowów, dżungla na wzgórzach w centrum wyspy, czynne w porze deszczowej wodospady, małpy i niewiele więcej. Nie ma przemysłu i elektryczności (poza bateriami słonecznymi i generatorami). Nie ma dróg, więc nie ma żadnych pojazdów, jedyną możliwością transportu są łódki.

Ale jest wszystko co ważne do relaksu. Piękne plaże, lazurowy kolor morza, słońce, relaks i pyszne jedzenie. Nie mówiąc o khmerskiej whisky, 1.75USD za butelkę.

Najpierw jednak trzeba tam dotrzeć. Wsiadamy na statek w Sihanoukville, port jest brudny i biedny

Wyścig z rybakiem

Płynie się dwie godziny, pogoda była dobra aczkolwiek nieco mokra

Sail-ho!

Wyspa przywitała nas czekającym miejscem na wiklinowym fotelu oraz darmowym Wi-Fi

Okolice przystani, straszny bałagan. To wioska Mittakpheap, na plaży Tui Beach

Remont łodzi

Wbrew pozorom to także łódź rybacka. Robiąc to zdjęcie myślałem, że to dzieciaki sobie zbudowały łódkę dla zabawy, kilka dni później widziałem płynącego na czymś takim dorosłego rybaka.

Aż dotarliśmy do plaży

(tytuł pochodzi z piosenki Boba Dylana, 1965)

Kambodża, wyspa Koh Rong, listopad 2012

Good Vibrations

Sihanoukville

Sihanoukville przypomina Sopot. Kurort nad morzem, plaża, knajpy, kicz i rozbuchany przemysł turystyczny. Dla nas to było miejsce przesiadkowe, zmierzaliśmy na rajską wyspę Koh Rong i zatrzymaliśmy się tutaj tylko na jedną noc. Ale o „Siaku Siaku”, bo tak przezwaliśmy trudną do zapamiętania nazwę miasta jeszcze napiszę, spędziliśmy tutaj więcej czasu wracając z wyspy. Zatem dzisiaj głównie zdjęcia.

Najpierw trzeba było tam dojechać, autokarem, pięć dolarów czy coś koło tego. O jeżdżeniu autokarami już pisałem tutaj oraz w relacji z Ghany (swoją drogą, muszę przenieść tę relację do nowego bloga, na starym wygląda koszmarnie). Tym razem, przez większość drogi, w autokarowej telewizji leciały lokalne piosenki śpiewane wysokimi głosami. Czytałem kiedyś o torturach za pomocą utworów AC/DC w Guantanamo, myślę, że to co słyszałem byłoby jeszcze skuteczniejsze.

Przesiadka do Tuk-tuka. Kambodżańskie wyglądają trochę inaczej niż Tajlandzkie, to skutery z doczepioną przyczepką. Przyczepki są robione ręcznie, każda jest inna. W środku czeka Grzesiek

Punkt zakupu biletów do Paradise Bungalows na Koh Rong. Sprzedawała bardzo wyluzowana angielka w ciąży, z ogromnym dekoltem, kompletnie nas rozkojarzając

Promenada

Szli, szli i doszli do morza. Koniec promenady kontrastuje z widokiem za plecami, z przodu śmieci i chaos …

… z tyłu piękna Zatoka Tajlandzka

Nad morzem, jak to w tropikach nad morzem, małe kolektory ściekowe …

Robienie dobrze turystom

Foty pamiątkowe w czapkach

Spacery po mokrym piasku

oraz machanie ogniem. Były też drinki w wiaderkach ale zdjęć nie przytoczę, wiaderka były za duże ;)

(tytuł pochodzi z piosenki Beach Boys, 1966)

Kambodża, Sihanoukville, listopad 2012

15 oddechów Phnom Pehn

Srebrna Pagoda, Pałac Królewski.

Nocny targ z warzywami

Grillowany wąż i Coca-Cola. Wąż był przereklamowany

Pan Ki odpoczywa w cieniu złotego smoka

Transport jaj

Buddyjska świątynia na szczycie kurhanu Phnom Daun Penh

Podwieczorek

Bogata dzielnica mieszkalna

Powrót sklepem do domu

Dwie ryby, trzy żaby i krab

Mimo świateł ruch uliczny jest raczej chaotyczny, każdy jeździ jak chce

Ogrody Królewskie

Kapliczka poświęcona duchowi Prah Czau

Targ nocny, tym razem część rybna

Na koniec, pokaz sztucznych ogni nad Mekongiem

Kambodża, Phnom Pehn, listopad 2012

The King is dead, long live the King!

15 października 2012 zmarł Król Kambodży, Norodom Sihanouk.

Był kontrowersyjną postacią, symbolem tragicznej historii ostatnich lat Kambodży, utalentowanym politykiem ale też ekscentrykiem. W pałacu, poza rządzeniem kręcił filmy, malował i komponował. Był uważany za playboya, kochał szybkie samochody, piękne kobiety i dobrą kuchnię. Na oficjalne spotkania przychodził ze swym francuskim pudelkiem, nucąc francuskie piosenki miłosne. Miał 14 dzieci.

Przez lata lawirował pomiędzy potęgami, starał się ochronić swój kraj przed pożogą wojen. Nie zawsze się to udawało, nie zawsze podejmował słuszne decyzje. W początkowym okresie panowania, w latach 1941-55 jego działania doprowadziły do odzyskania niepodległości przez Kambodżę, będącą wtedy terytorium zależnym Francji. Po zamachu stanu, którego dokonał jego przeciwnik polityczny Lon Nol, chcąc odzyskać kraj, w latach 70tych wspierał Czerwonych Khmerów. Po ich dojściu do władzy został odsunięty na bok, zamknięty w areszcie domowym. Uciekł do Korei, sporo czasu spędził w Chinach. Wrócił po 13 latach wygnania, w 1993 został ponownie królem Kambodży, władzę sprawował aż do 2004 roku, abdykował na rzecz swojego syna, Norodom Sihamoni, ze względu na stan zdrowia.

Norodom Sihanouk zmarł 15 października 2012 roku, trzy tygodnie przed naszym pobytem w Phnom Pehn. Codziennie wieczorem, pod pałacem zbierał się spory tłum mieszkańców, chcących oddać hołd wielkiemu człowiekowi. Nastrój był poważny, modlitewny ale raczej nie smutny. Balony, zabawki i bułki z kapustą cieszyły się równym powodzeniem co świeczki i kadzidełka. Taka stypa na wesoło.

Kambodża, Phnom Pehn, listopad 2012

Tuol Sleng, strefa S-21

„Nie bądź głupcem bo jesteś typkiem, który śmiał stać na przeszkodzie rewolucji”

Pisząc relację z Kambodży ciężko nie napisać o Czerwonych Khmerach, a jednocześnie ciężko o nich pisać. Ich panowanie to czarny okres w historii kraju, czarny i czerwony od krwi. Reżim Pol Pota, działający przez kilka lat jako partyzantka doszedł ostatecznie do władzy w 1975 roku, tworząc Demokratyczną Kampuczę. 17 kwietnia zajęli stolicę, Phnom Pehn, i rozpoczęli mordowanie własnego narodu. Stolica, ówcześnie 3-milionowe miasto została wyludniona w ciągu dwóch dni, ludzie wypędzeni albo aresztowani. Mieszkańców kierowano do kolektywnych gospodarstw rolnych, bardziej przypominających obozy pracy. W całym kraju zamykano szkoły, szpitale, fabryki, zdelegalizowano religie, zlikwidowano własność prywatną i jakiekolwiek przejawy indywidualizmu.

Reżim panował tylko kilka lat, w styczniu 1979 roku upadł w skutek inwazji Wietnamu, wspomaganej przez kambodżańską partyzantkę. W czasie swojego panowania Czerwoni Khmerowie wymordowali, jak się ocenia 20-25% ludności kraju, dwa miliony ludzi.

„Jeśli nie przestrzegasz wszystkich powyższych reguł dostaniesz wiele, wiele batów przewodem elektrycznym”

Ostatnie podrygi reżimu Czerwonych Khmerów wystąpiły jeszcze w późnych latach 90’tych, sam Pol Pot zmarł z przyczyn naturalnych w roku 1998. Nadal jednak wielu żyjących liderów organizacji żyje w Pailin, mieście niedaleko granicy z Tajlandią, gdzie na mocy nieformalnego porozumienia z rządem sprawują władzę.

„Musisz odpowiadać zgodnie z moimi pytaniami. Nie odwracaj ich”
Na zdjęciu Pol Pot

Procesy przywódców zaczęły się w 2001 roku i trwają do dzisiaj, chociaż są pod egidą ONZ to widać brak woli politycznej na ich zakończenie. Choć minęło już tyle czasu kraj nie potrafi ostatecznie rozliczyć się ze sprawcami ludobójstwa.

„Musisz natychmiast odpowiadać na moje pytania bez marnowania czasu na namyślanie się”

W Phnom Pehn zwiedziłem muzeum ludobójstwa Tuol Sleng, zwane „Strefą S-21”. W czasie panowania Czerwonych Khmerów to miejsce było więzieniem, miejscem przesłuchań i tortur. Szacuje się, że przez jego cele przewinęło się 20 tysięcy ludzi, przeżyło 12. Oglądanie tego miejsca wzbudza podobne uczucia co oglądanie Oświęcimia, ciężko zwiedzać, ciężko wyjąć aparat. Po przesłuchaniach, torturach trwających czasem kilkadziesiąt dni ludzie byli wywożeni do „Pól Śmierci” gdzie byli zabijani i chowani w masowych grobach. Zabijani za pomocą sztab żelaza, motyk, maczet czy innych narzędzi. Kule były zbyt drogie. Pól Śmierci już nie chcieliśmy oglądać.

„Podczas chłosty lub porażania prądem nie możesz krzyczeć”

„Nie próbuj ukrywać faktów wymówkami to i tamto, masz jasno zabronione sprzeczać się ze mną”

„Nie mów mi ani o swoich niemoralnościach ani o istocie rewolucji”

Cytaty pod zdjęciami pochodzą z tablicy reguł obowiązujących w więzieniu S-21. Gramatyka jest wynikiem błędów tłumaczenia z khmerskiego na angielski. Źródło: Wikipedia

Kambodża, Phnom Pehn, listopad 2012

Kilka fotek z ulic Phnom Pehn

Czekając na kochanka siedziała na krawężniku

Dzieci zapalające świeczki przed pałacem zmarłego Króla

Chaos głównej ulicy

Tankowanie

Central Market

Nocny targ rybny

Stoisko mięsne na targu dziennym

Mały slums w centrum miasta

Ryksza rowerowa

Kambodża, Phnom Pehn, listopad 2012

Hit the road Jack

Hit the road Jack

Podróżowanie to przygoda. Podróżowanie w Kambodży to przygoda do potęgi!
Zawsze jest wesoło, a to autobus się zapali, a to łódka jest zalewana falami, a to po godzinie człowiek się zorientuje, że jedzie w złym kierunku. Kierowcy nie mają uprawnień, ruch jest tylko umownie prawostronny, rozkłady jazdy mają się nijak do stref czasowych, autobus, albo przyjedzie, albo nie a linia kolejowa jest jedna i jak się nie ma własnej drezyny to się nią nie pojedzie. Zawsze jest wesoło w każdym razie.

Podróż do Phnom Pehn aż taka ekstremalna nie była, bilet kosztował 5 USD, mieliśmy całkiem wygodne miejsca, a droga trwała tylko dwie godziny dłużej. Nawet telewizor z kocią muzyką nie grał za długo, może inni pasażerowie protestowali. I tak, podziwiając widoki i mijające pojazdy dojechaliśmy do Phnom Pehn.
Kilka fotek z drogi, przepraszam za jakość ale robione były przez brudną, brązową szybę i nic się nie dało już z nimi zrobić. Niektórych zdjęć mi się nie udało zrobić, widziałem pana na skuterze wiozącego świnię przywiązaną do deski oraz drugiego z wielkim blokiem lodu. Lokalna specyfika transportu.

Cztery woły, w tym dwa białe

Skuter jako bus

Akcja nawożenia

Motocyklem mknął przez pola ryżowe

Przystanek na przekąskę, robaki o smaku chilli

W którymś momencie, szczęśliwie na krótko, skończył się asfalt. Południe kraju zasadniczo ma dobre drogi, asfaltowe i całkiem nieźle utrzymane. Na północy jest gorzej, drogi są głównie gruntowe i podczas pory deszczowej zmieniają się w nieprzejezdne błoto.

Na koniec, już z Phnom Pehn, skuter jako TIR

Kambodża, Phnom Pehn, listopad 2012

1000 tancerzy w Preah Khan

Preah Khan

Świątynia Preah Khan jest ostatnią którą widziałem w Angkorze, ostatnią, ale bardzo ważną. Jej nazwę tłumaczy się jako „Święty Miecz”, została zbudowana w XII wieku przez króla Jayavarmana VII. Jest ogromna, składająca się z wielu budynków rozrzuconych po sporym terenie, bardzo zniszczona i zarośnięta mchem, robi niesamowite wrażenie. Preah Khan była nie tylko świątynią buddyjską, ale też uniwersytetem. W okresie największej świetności, żyło i pracowało tutaj 100 tysięcy osób, w tym 1000 tancerzy i 1000 nauczycieli.

Czas nie obszedł się z nią łaskawie, pierwsze ekipy archeologów zastały niewiele więcej niż chaotyczne kupy kamieni, z wielkimi drzewami wyrastającymi prosto z gruzów. I niesamowity klimat tego miejsca. Została odrestaurowana w bardzo małym stopniu, co pozwoliło zachować klimat ruin miasta, tylko trochę wydartego niszczycielskiemu wpływowi czasu i przyrody.

Preah Khan to miejsce niezwykłe, stąpając po omszałych kamieniach czuć historię tego miejsca. Historię pisaną wielkimi literami.

Zdewastowany lew pilnuje stawów

Most na fosie od strony północnej

Zabudowania uniwersyteckie

Jeden z pasaży świątyni, ten w lepszym stanie

Mury runą

Pajęczyną związany

Stosy kamieni dookoła

Widok z bruku na drzewo

Pasaż bardziej zniszczony

Jedna z biblioteczek

Zabudowania wewnętrzne

Płaskorzeźby męskich postaci, tylko w dwóch świątyniach Angkoru takie widziałem, w pozostałych są tylko kobiece

Mały dziedziniec z basenem

Wyjście południowe

Tyle kamieni z Kambodży, trochę ich było, ale uważam, że Angkor jest miejscem wartym pokazania. Od następnej notki trochę się zmieni klimat relacji, jedziemy do Phnom Penh, stolicy kraju. I dalej.

Kambodża, Angkor, świątynia Preah Khan, listopad 2012