Czas skończyć tryptyk o wulkanie Bromo, obejrzeliśmy świt, podjechaliśmy na koniach, pozostało wspiąć się na krater. Z poziomu kaldery to tylko 133 metrów w górę, droga jest łatwa, na szczyt prowadzą solidne, betonowe schody.
Grań wulkanu jest na wysokość 2329 metrów n.p.m. W nocy, z powodu wysokości, jest zimno, późnym porankiem, kiedy słońce było wysoko, zaczął się upał. Schody są długie, wchodzi się 15-20 minut. Zazwyczaj około jednej czwartej drogi dostajesz zadyszki. Kolejne metry, tracisz płuca, jeszcze trochę, prawie umierasz. Wspinamy się, ciężko dysząc, wśród innych dyszących nieszczęśliwców, z zazdrością patrząc na schodzących. O ile, oczywiście mamy siłę podnieść głowę i na nich spojrzeć. Dyszą przyjezdni, dyszą Indonezyjczycy, bolące płuca jednoczą wszystkich. No dobrze, nie było tak strasznie, ale wycieczka jest wymagająca.
Mijając, zagubionego wśród mgieł, samotnego konia, doszliśmy do grani krateru. Warto było się zmęczyć, widok na kalderę Tengger jest spektakularny. Kaldera dookoła Bromo ma średnicę 16 kilometrów, wybuch który ją stworzył musiał być naprawdę solidny.
Na górze schodów jest mały punkt widokowy na którym kłębią się turyści, zdeterminowani, o ile chcą mogą spróbować obejść cały krater. Nie jest to zbyt bezpieczne, grań jest bardzo wąska, podłoże sypkie i łatwo zsunąć się do krateru. Co zapewne nie byłoby najszczęśliwsze. Lawy nie widać, ale wulkan dymi całkiem solidnie.
Bromo jest bardzo aktywny, w XXI wieku wybuchał kilkakrotnie, ostatnio w 2011 roku. W wybuchu w roku 2004 zginęły dwie osoby, w późniejszych szczęśliwie nikt nie zginął, ale chmura pyłów wulkanicznych zakłóciła na kilka tygodni loty samolotów.
Stary, nieaktywny stożek
Zbliżenie na podłoże wulkaniczne. Część to kamienie, twarde jak granit; część jest sypka, przypomina bardzo drobny i miałki piasek.
Chciałem przejść kawałek drogi dookoła krateru, nie było to proste. Żałowałem, że nie mam kijów trekkingowych, kobiecie na zdjęciu bardzo pomagały. Szczyt jest tak wąski, że ciężko złapać na nim równowagę, poniżej grani osuwałem się. Przeszedłem może 100 metrów i się poddałem.
Schody, dużo schodów.
Żegnamy się z Bromo, żegnamy z Tenggerami i ich końmi, jedziemy dalej. W następnej notce o skutkach awarii samochodu, gdzieś na zabitej dechami wiosce.
Indonezja, wulkan Bromo, kwiecień 2013
Thans in support of sharing such a nice thinking, paragraph iss nice, thats why
i have read it completely