Podczas podróży po Indiach czytałem „Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu: Szlakiem Wielkiego bazaru kolejowego” Paula Therouxa. Nie wiem czy mogę polecić tę książkę, nie zachwyciła mnie jakoś specjalnie choć szybko ją pochłonąłem. Kilka zdań zapadło mi w pamięć, ciekawie było też oglądać miejsca o których czytałem kilka godzin wcześniej. Porównać nasze zapiski i spostrzeżenia, Paula sprzed kilku lat i swoje, z 2012 roku. Jedno z takich miejsc to wzgórze Galty.
Wzgórze świątynne, choć bardzo ciekawe, jest omijane w przewodnikach. W Lonely Planet jest o nim tylko mała wzmianka. Oddalone zaledwie o 10 km do Jaipuru, bardzo ciekawe i piękne miejsce. Dojeżdżamy tam rano, boczną i senną drogą przez zapomniane wioski pośród wzgórz. Osiemnastowieczny kompleks świątyni Galwar Bagh nie zmienił się wiele od mojej poprzedniej wizyty, ale mam wrażenie, że więcej w nim teraz życia. Wtedy chodziłem po pustych dziedzińcach, teraz, pomiędzy świątyniami, można spotkać ludzi. W środku mieszka około 40 osób, głównie bramini – kapłani, ich uczniowie, kilku sadhu (świętych mężów) i osoby zajmujące się utrzymaniem porządku. Żyją z pielgrzymów i turystów, skaliste wzgórza po których chadzają tylko kozy uniemożliwiają jakąkolwiek uprawę. Pierwsze wrażenia miałem nieszczególne, wchodzący turysta jest traktowany jakby miał wytatuowany na czole znak dolara. Ojciec z maleńkim dzieckiem na zniszczonym wózku podchodzi i głośno namawia do fotografowania, jest niezadowolony kiedy odmawiam. Kilka metrów dalej kapłan prawie siłą wciąga przechodzących do świątyni, kilka słów, kropka na czole i płać. Tylko 50 rupii? Płać więcej. Money, money. Photo? Money! Odmawiam uprzejmie, zaczynam rozmawiać, pytać o ich życie. Wystarczyło poświęcić kilka minut żeby atmosfera się zmieniła, bramini, czując zainteresowanie chętnie opowiadają o świątyniach, pokazują ich zakamarki. Poznaję młodego mnicha, ma może 20 lat, łamanym angielskim opowiada mi trochę o swoim życiu tutaj. Robię mu kilka zdjęć, podobają mu się, prosi o wysłanie. Pytam czy ma Internet, wie co to jest, słyszał opowieści, ale w świątyniach nie ma komputera. Sam także nigdy nie wychodzi ze świątyni. Zapisuję adres, zdjęć jeszcze nie wysłałem, ale już są gotowe do wywołania, wyślę za kilka dni.
Wchodzę wyżej, mijam baseny kąpielowe. Największy z nich ma ponad pięć głębokości i jest wypełniony po brzegi krystalicznie czystą wodą. Woda jest święta, Hindusi wierzą, że ma podobne właściwości jak ta w Gangesie. Wypływa z uświęconego źródła nazywanego Gaumukh, skaly w kształcie krowiej głowy. Kąpią się wszyscy, mieszkańcy i pielgrzymi, kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszyscy razem, jest wesoło, od brzegów wąwozu odbijają się śmiechy kąpiących.
Schodzimy inną drogą, ścieżką przez wzgórze w stronę miasta. Po drodze odwiedzam świątynię Słońca, z małą i rezolutną dziewczynką pilnującą zabudowań. Obserwuję jak, z namaszczeniem, rysuje farbami proste, kwiatowe symbole na marmurowej podłodze świątyni. Czułem się wtedy uczestnikiem czegoś ważnego, starego, niezmiennego. Ludzie przychodzą i odchodzą, czasem zostają chwilkę, symbole trwają, rysowane od setek lat rękami podobnych do siebie dziewczynek.
Wzgórze na którym stoi świątynia jest znane jako Świątynia Małp, jest ich faktycznie mnóstwo, kilka tysięcy makaków. Nie są agresywne, ale trzeba na nie uważać, kradną, domagają się jedzenia, potrafią zerwać plecak czy rozerwać torbę. Jest ładnie, zielono i czysto. To jedno z niewielu miejsc w Indiach w których można swobodnie oddychać, wzgórze wznosi się na tyle wysoko, że jest powyżej poziomu smogu pokrywającego Jaipur. Ze szczytu rozlega się widok na panoramę miasta, widać stąd jak bardzo jest pokryte pyłem.
Galta, Indie, listopad 2013