Uliczny sprzedawca śniadań
Relacja z Tajlandii miała pecha. Zacząłem ją pisać w kwietniu 2010 roku, kilka dni po powrocie z tego kraju i napisałem tylko dwie notki. Na krótko do niej wróciłem w sierpniu a później w listopadzie tego samego roku i tak, w ciężkich bojach doszedłem tylko do połowy wyjazdu. Przez rok nie działo się nic, znaczy dużo się wydarzyło ale nie na blogu. Powróciłem do pisania relacji dopiero w październiku 2011 roku. I prawie udało mi się ją skończyć, prawie. I już po roku (!) wracam, żeby ją dokończyć, nieprzypadkowo zresztą …
Na początek kilka fotek z Pa Tong, takich które nie zmieściły się w tej notce. Całą resztę relacji przeniosłem na nowego bloga i można je obejrzeć pod tagiem Tajlandii.
Pa Tong to imprezownia ale też niezłe miejsce do życia. Kawałek wyspy na której Wschód miesza się z Zachodem, turyści z Tajami a wszystko w otoczeniu konsumpcji. Wszelakiej ;)
Konsumować można krewetki tygrysie, te ważyły z pół kilo sztuka
Jeden z tysięcy bazarków z tekstyliami
Uliczny sklep z owocami
Spacerując po Pa Tong ciężko się opędzić od naganiaczy, natrętnych sprzedawców albo kierowców Tuk Tuków. Lokalny przemysł dziewiarski znalazł oczywiście i na to rozwiązanie i tak można nosić „No. I don’t want a f*?k’n tuk tuk, suit or massage” na t-shircie
Buddyjska kapliczka otoczona restauracjami
A kiedy pora deszczowa wymiecie handel z ulicy …
… w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku można pojechać wraz z całą rodziną do domu :)
Tajlandia, Pa Tong, marzec 2010