Modny skuter, modne okulary oraz dwójka dzieci
Angkor, Angkorem ale dzień się jeszcze nie skończył. Nieco wymęczeni największą świątynią, pokrzepiwszy się wodą (dużo wody pic trzeba, dużo) oraz lokalnymi papierosami Ara (0,5 USD za paczkę, nawet niezłe) połaziliśmy jeszcze trochę po okolicy, napotkawszy krowy i inne lokalne indywidua. Oraz zjawiska socjologiczne. Krowy jak krowy, wyglądały normalnie więc fotek wrzucać nie będę (choć mam) ale inne aspekty okolicy wielce ciekawe były.
Tak więc napotkana została fosa Angkor Tom. Fosa jak fosa ale wielkości rzeki, ino o kwadratowym kształcie
Mostów przez fosę pilnowały posągi, niektóre o marsowym i groźnym spojrzeniu
Brzegiem tejże fosy przechadzały się bawoły indyjskie (z angielska zwane Asian water buffalo), całkiem przyjazne, znaczy nie atakowały
Napotkany został także ślub. W zasadzie poślubna sesja fotograficzna. Pan Młody wyglądał na bardzo zakochanego, Panna Młoda na mocno znudzoną co za dobrze pożyciu nie wróży ale i tak życzę im jak najlepiej :)
Jeżdżone było także na słoniu. My nie jeździliśmy ale zjawisko z boku jest równie ciekawe. Słonie jak wiadomo dzielą się na słonie bez zabudowy i słonie z zabudową, ten z fotki należy do kategorii drugiej
A na koniec dnia zaplanowaliśmy widok zachodu słońca na wzgórzu świątynnym Phnom Bakheng. Tenże widok, jest obowiązkowym punktem wycieczki, wszystkie przewodniki polecają go jako „Must see!” i w ogóle. Także my, zobligowani słowem pisanym oraz opinią naszego kierowcy tuk-tuka zdecydowaliśmy się wdrapać na górę. Sama wycieczka nie była aż taka męcząca, znaczy nie bardziej niż wspinanie się na górę w 35 stopniowym upale i palącym słońcu, za to widok z góry zrekompensował nasze trudy i znoje. Zachodu nie stwierdzono, znaczy ciekawy nie był, za to zjawiska socjologiczne były pierwszej jakości. Mianowicie to „Must see!” jest zapisane w każdym przewodniu, łącznie z tymi napisanymi po japońsku. Na górę ciągną wszyscy, tłum dziki się wdrapuje, już na dwie godziny przed terminem. A na górze wiele miejsca nie ma więc wszyscy łażą sobie po stopach, głowach i pupach czyli po czym się da, rozpychając się łokciami i kolanami, może nawet gryząc zębami sąsiadów, próbując zająć jak najlepsze miejsce do obserwacji. Naprawdę, było bosko :)
Widok z Phnom Bakheng na dżunglę
Nawet Angkor Wat widać, tutaj w oparach czy innych dymach
Wielkie czekanie wielu narodowości
Niektórym trochę odwalało
Ludzi wąż niekończący
Pośrodku tłumu nieco zagubieni mnisi. Uczyłem ich kadrować zdjęcia, mam nadzieję, że od tego dnia mnich z aparatem nie będzie już ucinał kolegom mnichom nóżek. Albo rączek ;)
Już za chwilę, już za momencik …
A to najlepsze zdjęcie zachodu jakie udało mi się zrobić, chwilę później słońce skryło się za chmurą i tyle go widziano ;)
Angkor Wat wzgórze Phnom Bakheng, Siem Reap, Kambodża, listopad 2012