Koh Rong… Paradise Island… Monkey Island…
Kambodżański cud szczęścia, spokoju i nic-nie-robienia. Wyspa jest spora, prawie 80km2, 43 kilometry plaż, w większości kompletnie pustych i niezagospodarowanych. Jest kilka wiosek rybackich, malutkich, liczących kilkadziesiąt, maksymalnie kilkuset mieszkańców. Kilka ośrodków bungalowów, dżungla na wzgórzach w centrum wyspy, czynne w porze deszczowej wodospady, małpy i niewiele więcej. Nie ma przemysłu i elektryczności (poza bateriami słonecznymi i generatorami). Nie ma dróg, więc nie ma żadnych pojazdów, jedyną możliwością transportu są łódki.
Ale jest wszystko co ważne do relaksu. Piękne plaże, lazurowy kolor morza, słońce, relaks i pyszne jedzenie. Nie mówiąc o khmerskiej whisky, 1.75USD za butelkę.
Najpierw jednak trzeba tam dotrzeć. Wsiadamy na statek w Sihanoukville, port jest brudny i biedny
Wyścig z rybakiem
Płynie się dwie godziny, pogoda była dobra aczkolwiek nieco mokra
Sail-ho!
Wyspa przywitała nas czekającym miejscem na wiklinowym fotelu oraz darmowym Wi-Fi
Okolice przystani, straszny bałagan. To wioska Mittakpheap, na plaży Tui Beach
Remont łodzi
Wbrew pozorom to także łódź rybacka. Robiąc to zdjęcie myślałem, że to dzieciaki sobie zbudowały łódkę dla zabawy, kilka dni później widziałem płynącego na czymś takim dorosłego rybaka.
Aż dotarliśmy do plaży
(tytuł pochodzi z piosenki Boba Dylana, 1965)
Kambodża, wyspa Koh Rong, listopad 2012