Do Bagan dojeżdżamy o 3 w nocy. Pół godziny wcześniej obudził nas kierowca, autobus stanął przed szlabanem. Płacę za wjazd do strefy turystycznej, po 15 USD za osobę. Wracam do autobusu, w środku lodówka, szczelnie przykrywam się śpiworem, każda minuta snu jest cenna. Do hotelu dowozi nas wynajęta za 2000 kyatów bryczka konna, zaspany recepcjonista, przecierając zaropiałe oczy, nie chce nas przyjąć. Chce pieniędzy za jedną noc ekstra. Jeśli nie chcemy płacić możemy czekać w recepcji, opryskliwie zaprasza na fotel. Ignorujemy go, jedziemy od razu na wschód słońca.
Wschody nad Bagan są magiczne, wszyscy tak twierdzą.
W takiej samej sytuacji jak my jest Włoszka o imieniu Elena. Poznaliśmy się na dworcu w Mandalay, jest wygadana, egzaltowana, podróżuje sama. Namawiam ją do porzucenia niewygodnego fotela na którym już zdążyła zwinąć się w kłębek. Długo negocjujemy z woźnicą bryczki, mimo, że jesteśmy jedynymi zainteresowanymi jego usługami klientami, nie chce zejść z ceny. Elena chce wynająć bryczkę na całe dwa dni, my chcemy tylko zobaczyć dzisiejszy wschód słońca. W końcu dochodzimy do porozumienia, płacimy po 3 dolary na osobę. Elena uzgadnia cenę 45 USD, drogo.
Knajpa, jedna z dwóch otwartych o tej porze. Zamawiamy indyjskie samosy i kawę. Sześcioletni na oko dzieciak w roli kelnera przychodzi kilka razy, za każdym razem przynosi coś innego. Albo kompletnie nas nie rozumie albo jest równie mało przytomny co my. Nic dziwnego, jest 4 rano. W końcu, zamawiając jedno jedliśmy drugie a zapłaciliśmy zapewne za trzecie. Żaden problem, całe śniadanie kosztuje dolara, albo dwa. Za to samosy były za tłuste.
Bryczką na świątynię, po drodze mijamy spacerujących z miskami mnichów. Za miastem jest ciemno, nic nie widać, woźnica jedzie na pamięć. Dojeżdżamy do ledwie widocznej stupy, wspinamy się, czekamy na świt. Kilka świątyń jest ładnie oświetlonych, choć są daleko, mocno kontrastują z czarnym niebem. Pojawia się kilka innych turystów.
W końcu nadchodzi świt, ale nie ma ładnego światła, to pora sucha i cała okolica jest mocno zapylona. Słońce pojawia się wysoko nad horyzontem. Niemniej i tak jest pięknie. W końcu przydał się statyw, latam dookoła stupy, fotografuję dużo, nie mogę się opanować. Kiedy startują balony odpuszczam, już tylko siedzimy z Bo i patrzymy. Dookoła nas jest ponad 2200 stup, rozsianych na powierzchni ponad 100 kilometrów kwadratowych. Ranek nad Bagan jest magiczny.
Na koniec praktyczne zastosowanie statywu do robienia selfie.
Bagan, Myanmar (Birma), marzec 2014
przepraszam Kuba ze pisze tu ale nie wiem w sumie gdzie… zaglebiam sie w Twoje opowiesci o Indonezji! Wybieram sie tam w sierpniu i szukam jak najwiekszej mozliwiej ilosci informacji. Jestem zachwycona Twoimi cudnmyi fotami. Piszesz ze nosisz ze soba ciezki sprzet. Zdradzisz cos za sprzet posiadasz i jakimi objektywami cykaszwiekszosc zdjec? bardzo dziekuje z gory za odpowiedz!