Pracz w pralni miejskiej. Ma 45 lat, dwie córki i syna. Nie byłem w stanie zapamiętać jego imienia a on nie potrafił go zapisać.
W Kochi musiałem zrobić pranie, nic wielkiego, spodnie, dwie koszulki, jakaś bielizna. O Dhobi khana, miejskiej pralni, słyszałem jeszcze przed wyjazdem. Maja gdzieś znalazła w internecie to miejsce. Łatwo było trafić, każdy rykszarz je znał.
W pralni pracuje 45 osób, mają 38 boksów gdzie piorą i dużą zadaszoną przestrzeń do suszenia. Piorą ręcznie, uderzeniami o beton wytrząsają brud z ubrań, mydliny lecą na wszystkie strony. Pracę zaczynają o 4 rano, pracują do 16. Każdy pracownik ma swój boks, rozliczają się według ilości upranych ubrań. Dziennie każdy pierze około 300 sztuk, za małe rzeczy klient płaci 10 rupii, za duże 20. Pralnia zabiera połowę, w zamian zapewnia wodę i środki piorące.
Pracze, prości ludzie, mili i sympatyczni, szybko przestali na mnie zwracać uwagę. Spędziłem tam trochę czasu, zafascynowało mnie to miejsce. Kolory, zapach, ich ciężka praca. Z kilkoma próbowałem rozmawiać, niestety mało który mówił po angielsku a jak już to bardzo prostym językiem i często z ciężkim do zrozumienia akcentem.
Kilka lat temu turystyczne ryksze zaczęły przywozić tu turystów, pokazują białym żelazka z węglem, robią krótki obchód, wizyta trwa 2-3 minuty. Pracze nie są zadowoleni, turyści prawie nic im nie dają a tylko oglądają. Robią zdjęcia, przeszkadzają. Pstryk, pstryk, wychodzimy. Bez słowa.
Przy wyjściu stała skrzynka na pieniądze. Pranie kosztowało 160 rupii, do skrzynki wrzuciłem wielokrotnie więcej. To ciężka praca.
Dodatkowe 3 zdjęcia są tutaj: https://qbk.pl/blog/boks-33/
Kochi, Indie, listopad 2013
KOTEK ;)
Kotek :)