To był leniwy dzień. Pełen słońca, chlupotu wody, papierosów na dachu łódki i fotek robionych od niechcenia. Z Kalkuty polecieliśmy na południowy-zachód, do Kochi, później 120 kilometrów samochodem do Alappuzha. Byliśmy tutaj tylko dobę, ale spędzoną spokojnie i bez pośpiechu.
Niewiele tu się dzieje, a jak już, to w swoim powolnym rytmie. Alappuzha to jedno z miejsc skąd można dostać się na rozlewiska Kerali, które kiedyś stworzyły warunki do powstania specyficznej i ciekawej społeczności wodnych koczowników, mieszkających w pływających domach na barkach. Rozlewiska są ogromne, szlaki wodne mają w sumie kilkaset kilometrów długości, jest gdzie pływać. Obecnie to już tylko atrakcja turystyczna, głównie dla Hindusów z południa Indii. Nad brzegami stoją jeszcze pojedyncze domy, widać ludzi, ale większość transportu wodnego to wspaniale wykończone, wielkie, pływające domy dla turystów. W środku, w zależności od budżetu, mogą być dowolnie wyposażone, łącznie z telewizorem, jacuzzi czy klimatyzacją.
Dom zacumowany na wodzie.
Leniwe wiosłowanie
Małe łódki…
Duże łódki.
Wyprawa do szkoły.
Dziewczynka z promu. Była nami bardzo zainteresowana i tylko trochę nieśmiała.
Kerala, to jeden z najbogatszych stanów Indii, i co ciekawe, od wielu lat jest rządzony przez rząd komunistyczny.
Alappuzha Backwaters, Indie, listopad 2013