Kuba, dzień 3
El Coche Problemo
Dzisiaj będzie o pierwszym prawdziwym zderzeniu z PODRÓŻĄ samochodem po Kubie. A było to tak…
Rano, nadal skoro świt, po śniadaniu wymeldowaliśmy się z hotelu, zapakowaliśmy cudem (bo Peugeot 206 ma jedynie zaliczkę na bagażnik) i w doskonałych humorach wyruszyliśmy do Vinales. Vinales to dolina i jednocześnie miasteczko, miejsce bardzo urokliwe i przez to bardzo często odwiedzane przez turystów. Z Hawany można tam dojechać autostradą (ale przecież co to za zabawa) jak i piękną nadmorską drogą wzdłuż Atlantyku. Oczywiście wybraliśmy tą drugą. Początek był niezły, wyjazd z Hawany przebiegł bez problemu, wyjeżdża się przez nowe dzielnice, ładne, kolorowe, pełno zieleni. Jak zupełnie inne miasto.
Tankowanie też przebiegło bez problemu, te kilka godzin studiowania hiszpańskiego w samolocie zaczęło przynosić rezultaty. Na stacjach dostępne są dwa rodzaje benzyny: 90 i 94 oktanów (especial), do samochodów turystycznych można tankować tylko tą drugą, to ważne bo jest dostępna tylko na niektórych, większych stacjach. Benzyna jest tańsza niż w Polsce, litr kosztuje ok 3,3zł. Ciekawostka, sprzedawcy muszą spisywać ludzi którzy płacą banknotami o większych nominałach: 50 i 100 CUC (150 i 300zł) co zawsze trochę trwa więc wygodniej mieć mniejsze nominały.
Więc jechaliśmy sobie spokojnie podziwiając tropikalne widoki, narzekając z uśmiechem na stan dróg (to jest temat na całą notkę więc proszę być cierpliwym) i zatrzymując się od czasu do czasu żeby zrobić fotkę aż w którymś momencie samochód zawył silnikiem i zgasł. Zapalił na szczęście ale troszkę mu się jednak popsuło. A konkretnie mechanizm wolnych obrotów, zaczęły wariować i skakać od 1000 do 3500 obrotów, cały czas. Nic nie pomagało, ani wyłączenie silnika ani jakiekolwiek próby w nim pogrzebania.
No nie, udało nam sie odjechać może z 80km od Hawany a już nie mamy czym jeździć? A cała wyspa przed nami!
Na szczęście jakoś się dało z tym jechać, powyżej 50km/h było bez problemu, silnik nie wariował, ciężko natomiast było jechać wolniej, musiałem cały czas kontrować sprzęgłem wariacje silnika, inaczej samochód skakał jak szalony. Zdecydowaliśmy się, jedziemy ostrożnie dalej, wysłaliśmy sms’a do Diany, naszego anglojęzycznego supportu i umówiliśmy się z nią, że będziemy dzwonić wieczorem kiedy dotrzemy do naszego noclegu. No i lekko zestresowani kompletnie się zgubiliśmy.
Droga i bardzo popularne tablice, są wszędzie
i bezdroża
Znowu droga, tym razem autostrada. Ruch jak widać znaczny
Dookoła tropiki
Na Kubie, zwłaszcza na zachodzie wyspy jest mało drogowskazów. Znaczy jest w sumie może kilka sztuk. Któregoś dnia nawet się specjalnie zatrzymałem żeby zrobić fotkę jednego z nich, taki to rarytas. Trzeba się bez przerwy pytać o drogę, sama mapa nie wystarczy, wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Odnaleźliśmy się po jakiejś może godzinie, dobre 50 km od miejsca w którym mieliśmy być, dużo bliżej autostrady niż naszej wspaniałej drogi wzdłuż Atlantyku. Samochodem po wolnych kiepskich drogach i przez miasteczka jechało się makabrycznie więc zamiast wracać dotarliśmy do autostrady, tam się jakoś dało. I tutaj pełen komfort, droga niezła, pusta. Pod koniec trzeba było zjechać i przejechać przez miasto Pinal del Rio, oczywiście pogubiliśmy się kompletnie, samochód wariował, ruch jak na lokalne warunki makabrycznie wielki, było ciężko. Odnalazłszy się w końcu wjechaliśmy do doliny i dojechaliśmy do miasta. Miejsce bardzo ładne, dużo mniejsze od Hawany, małe, miłe miasteczko. Jedna duża ulica, kilka mniejszych, spokojnie, cicho. Szukając kwatery uczyliśmy się jak to się tutaj robi. Trzeba się pytać, jak najwięcej ale odpowiednich ludzi. Nieźli są policjanci, rykszarze, taksówkarze, ludzie idący z pracy czy z zakupami, pary. Ludzie są bardzo pomocni, chętnie pokazują drogę, mówią gdzie skręcić. Unikać należy natomiast tych którzy ewidentnie wyglądają na naciągaczy albo po prostu właścicieli innych Casas, oni chętnie Cię pokierują Cię ale do własnej.
W końcu znaleźliśmy naszą Casa Particulares, nocleg na dzisiaj. Właścicielka, Nilda czekała na nas na tarasie, trochę się niepokojąc naszą długą nieobecnością. Z ulgą wyłączyłem samochód, wszedłem do ślicznego domu a tam raj! Nasz pokój piękny, w kolonialnym stylu, drewniane okiennice, wygodne łóżko, czyściutka łazienka. Nilda kompletnie nie mówiła po angielsku, ale co tam, i tak się dogadywaliśmy. Dostaliśmy pyszną kawę, zamówiliśmy kolację i zacząłem dzwonić do Diany w sprawie samochodu. Sprawa już była w toku, Diana walczyła dzielnie z wypożyczalnią od czasu pierwszego sms’a. Trochę takie rzeczy tam trwają, cały wieczór czekaliśmy uziemnieni rozmawiając z kimś co chwila przez telefon. Aż w końcu, późnym wieczorem pomimo tego, że po Kubie nie jeździ się po zmroku przyjechała pomoc drogowa. Pan był raczej mało zadowolony, nie wiem co Diana zrobiła żeby go wyciągnąć do nas tak późno ale dokonała cudu. Samochód oczywiście dalej był zdeterminowany żeby być zepsutym i po kolejnych telefonach Dianie udało się zmusić firmę do wymiany. Miał być z samego rana. Cała akcja z naprawą i telefonami trwała dobre 5 godzin więc później, zmęczeni już bardzo zostaliśmy na miejscu, nie wychodząc dalej niż po mojito do kuchni. Drinki jakie dostaliśmy u Nildy były w czołówce wszystkich jakie piliśmy na Kubie, kolacja doskonała, rozmowa z gospodarzami o śniegu i innych dziwnych anomaliach przyrodniczych bardzo ciekawa więc do miasta nas nie ciągnęło.
Casa Particulares Nildy
I sąsiedzi
Następnego dnia miała być jaskinia, dolina i leniwe plażownie. O czym w następnej notce.
Latarnia morska nad Atlantykiem