Atimpoku, notka o Ghańczykach

Dzisiaj będzie głównie o ludziach z wioski Atimpoku, stąd pochodzą zdjęcia. Ale i o Ghańczykach w ogóle.

Ghańczycy są niesamowitymi ludźmi. Niezwykle miłymi, przyjaznymi, zdarzało się nam, że ktoś sam z siebie odprowadzał nas tam gdzie chcielismy dotrzeć, pomagał ogarnąć się w trudnej sytuacji czy po prostu podchodził żeby pogadać czy powiedzieć, że fajnie, że tu jesteśmy. Komunikacja teoretycznie jest prosta, angielski jest językiem oficjalnym Ghany ale w praktyce lokalni używają 75 lokalnych dialektów. Czasami, nawet pomiędzy sobą rozmawiają po angielsku, ktoś z wioski 20km oddalonej od Twojej może już mówić niezrozumiałym dla Ciebie dialektem. Zresztą, angielski angielskiemu nierówny, ludzie bogaci i wykształceni mówią dobrze i zrozumiale, ludzie biedni mówią angielskim-murzyńskim. Czasem jest on tak zmodyfikowany, że rozumiałem co 20 słowo, i to tylko kiedy mówione było wolno i wyraźnie.

Wracając do meritum, warto pojechać do Ghany dla samych ludzi

Bardzo miła sprzedawczyni bananów

Smażone platany, bardzo smaczne, podawane w gazecie

Ta pani sprzedawała ciastka kokosowe, bdb

:)

Dzieci wołały za nami „Obruni, obruni” – biały człowiek. W Atimpoku nie pojawiają się biali, bylismy sporą sensacją.

Podczas rozmowy, dzieciaki zaczęły mówić, że mamy taką miękką skórę. Spytałem, czy chcą dotknąć i następne kilka minut upłynęło na macaniu naszych rąk i ramion

Chwila mniej sympatyczna, Ania zaczęła rozdawać lizaki dzieciakom i zrobiła to za bardzo na widoku. W mgnieniu oka pojawiło się dookoła nas kilkanaście osób, dzieci i nastolatków wyrywających sobie lizaki, zaglądających do plecaka, prawie wyrywając go Ani z rąk. To nie było bardzo agresywne, po prostu mieliśmy mało słodyczy do rozdania, dzieciaki które ich nie dostały też chciały mieć. W końcu dlaczego inny dostał a on nie?

Robiąć to zdjęcie zorientowałem się co się dzieje, wyciągnąłem Anię za kołnierz. Na szczęście odejście z kręgu natychmiast uspokoiło sytuację.

Wieczorowy lans, dziewczyny były bardzo miłe. Ściągnęły mnie z ulicy z prośbą o fotki.

Atimpoku słynie z mostu (most jak most, nowoczesny, podobno bardzo słynny i jakieś szychy go otwierały) oraz z niedalekiej zapory na jeziorze Volta.

Kolory, kolory, komórki, kolory. Cała Ghana jest pomalowana w barwy trzech sieci komórkowych, śmiesznie to wygląda.

Sklepik pośrodku osiedla mieszkaniowego. Na półkach wszystko

To samo osiedle. Za głęboko nie chcieliśmy wchodzić z aparatem, większość to slumsy.

Kościoły i inne „blessing” rzeczy czy miejsca. Do końca nie wiem o co chodzi, w Ghanie jest mnóstwo kościołów. Dosłownie zatrzęsienie, każda wioska ma co najmniej kilka. Lokalni twierdzą, że to dlatego, że Bóg jest blisko nich ale podejrzewam, że raczej chodzi o coś raczej materialnego. Także sklepy są błogosławione, samochody, nawet woda (na torebkach z wodą pitną jest napisane „blessing water”. Niestety nie zrobiłem fotki – co kraj to obyczaj.

No i trochę flory, bananowce fajne są.

Kozia fauna. Kozy są wszędzie, stada chodzą nawet po ulicach stolicy.

Widok w nocy na zaporę.

W następnym odcinku będą małpy :)

Krótkie fotostory o podróżowaniu po Ghanie

Krótkie fotostory o podróżowaniu po Ghanie

Można podróżować taksówką (drogie, ale całkiem wygodne), koleją (całkiem ok, ale z racji jednej linii kolejowej wybór celów podróży jest nieco ograniczony), łódką (polecam, niestety to też nie Holandia i wszędzie się na wiosłach nie dostanie) oraz lokalnym mikrobusikiem zwanym trotro. Busy trotro są najtańsze (100km, 1-2usd), ale mają swoje interesujące cechy i właściwości. Po pierwsze nie ma rozkładu jazdy, odjeżdżają kiedy się zbierze komplet pasażerów. Stan techniczny jest cudowny, znaczy jeżdżą tylko cudem i w żadnym europejskim kraju nie dostałyby przeglądu technicznego. Mają też dziwne trasy, czasem trzeba się cofnąć aby pojechać tam gdzie się chce. Kierowcy są szaleni, 100 km/h na drodze z czerwonego pyłu, z masą dziur, łażących po niej ludziach, kozach i krowach to norma. Nawet ulewa i niedziałające wycieraczki wcale im w takich szaleńczych przejazdach nie przeszkadzają. Zresztą nie tylko my byliśmy zaniepokojeni, także lokalni zaczęli gwałtownie gestykulować kiedy kierowca zaczął jechać na pamięć. Ale wrażenia ciekawe, polecam ;)

Za to trotro są niesamowicie tanie, 100km to kilka złotych a ceny są ustalone (są bilety). Trotro działają też trochę jak Drive-Thru, każdy postój to okazja do kupienia czegoś niezbędnego w podróży: wody, ciastek, kurczaka z ryżem, gum do żucia, lodów truskawkowych (smakują jak woda z barwnikiem chemicznym o składzie nieokreślonym), ciastek kukurydzianych z mięsem, smażonych bananów, chipsów z plantana (2 smaki: słony i słodki) czy słodyczy z chilli. Po prostu otwierasz okienko, machasz do Pani ze sklepikiem na głowie i kupujesz. Próbowaliśmy prawie wszystkiego wymienionego, w większości bardzo smaczne rzeczy.

Na zakończenie, jak ma się pecha to można podróżować z kozami. Podobno się strasznie rozpychają.

Tak to wygląda

Taksówkarz i jego bryka. Gość tankował samochód plastikowa rurką z baniaka, wolę nie wiedzieć gdzie wlewał benzynę.

Rogate zwierzęta też podróżują

Drogi bywają różne, są takie ładne i nowe jak w poprzedniej notce ale większość jest pełna pyłu, kurzu, wybojów. Gaz zawsze wcisnięty do dechy.

Stacja benzynowa (jakość średnia), są dużo gorsze ale i też całkiem nowoczesne, np Shell.

Przy drodze kwitnie przemysł reklamowy …

oraz można napotkać hipermarkety w stylu MediaMarkt

Na zakończenie podróży TAKIE widoki. To zapora nad jeziorem Volta, prawdziwy cud techniki produkujący 80% energii elektrycznej kraju. Robi wrażenie, nawet z takiej odległości (zdjęcie było robione z odległości ok 1km, huk wody był mocno słyszalny).

Droga Accra-Akosombo, Ghana

W następnej notce będzie o wiosce Atimpoku, miejscu gdzie biali nie bywają …

Akra, notka o szczypaniu i generatorach prądu

Akra to nie tylko piękne i czyste plaże. Miasto jest brudne, bardzo brudne. Wiele dzielnic nie ma kanalizacji, zamiast nich są betonowe rynsztoki którym płynie wszystko. Oczywiście, do zapachu można się przyzyczaić i tak się stało w ciągu kilku dni ale początki są trudne. Tablica jakich pełno w mieście.

Kolejne 3 ujęcia z Makola Market. W Ghanie się targujesz, jeśli nie umiesz to kolosalnie przepłacasz. Targuje się tu o wszystko co nie ma stałego cennika państwowego (busiki trotro, niektóre restauracje). Targować się można nawet w hotelach choć nie zawsze się udaje).

Sprzedające na rynku kobiety były bardzo zainteresowane białą kobietą, dużo bardziej niż mną. Co chwila starały się ją dotknąć, poklepać i uszczypnąć.

James Town, najstarsza część Akry, tak zyją biedniejsi mieszkańcy. Bogaci mieszkają w odgrodzonych enklawach, z ochroną, czystych i ładnych. Zupełnie nie przejmują się brakiem prądu kilka razy dziennie, wszyscy mają generatory – to dobry biznes w Ghanie.

Preludium następnej notki, droga w stronę jeziora Volta (największego sztucznego zbiornika Afryki). Zielono tam, prawda?

Mały chillout nad Zatoką Gwinejską

Labadi Beach, Akra

Pozytywnie zakręcona okolica, jedno z najczystszych miejsc w Akrze. I ten ocean!

Można tu pogalopować w stronę zachodu słońca …

pouczestniczyć w przeróżnych konkursach …
(swoją drogą to musieli być bogaci Ghańczycy, tylko bogaci są tam grubi)

mieć własną widownię (także konną) …

i nawet turystyczną (od lewej Agnieszka – nasza gospodyni, Ania oraz Adriana, kolumbijka).

Miejsce na spacery, małe i duże

Lokalna muzyka (właściwie nie lokalna bo głównie słychać karaibskie regge). Ale bardzo dobre.

I węże

Accra, Ghana

Akra, pierwsze zderzenie z Afryką

Akra, stolica Ghany.
Moje pierwsze zderzenie z Afryką. Ogromne miasto, podobno ok. 4 milionów mieszkańców, tropikalny upał, smród rynsztoków, ogromne korki i porażający ruch uliczny (gorzej niż w Bangkoku). Slumsy ale też bardzo przyjaźni ludzie, śliczne plaże, ocean i w ogóle powiew czegoś kompletnie innego. Tylko 6h godzin lotu z Londynu a zupełnie inny świat.

Do Afryki trafiłem 11 listopada, w Polsce zaczynała się zima a my piliśmy żubrówkę w tropikalnym upale, niezapomniane wrażenia. Ghana jest krajem położonym prawie na równiku, temperatura w ciągu roku jest praktycznie stała, 32-36 stopni. Tylko, że w porze deszczowej pada.

Pierwsze zdjęcia, które zrobiłem nie są szczególnie ciekawe, czasem bałem się wyciągać aparat, czasem nie chciałem czegoś fotografować. Bo jak robić zdjęcia ludziom żyjącym w slumsach, mającym za jedyny dobytek kawałek blachy falistej i kilka misek. Ale takie zdjęcia później też pokażę, choć tylko kilka. Na razie kilka pierwszych migawek z Akry:

Ghana. Gateway to Africa

Rdzawe kolory ulicy. Kolor kojarzący się z Afryką ale w sumie mało go widziałem, wybrzeże jest bardzo zielone.

Reklamy na ulicy, bardzo amerykańskie, prawda?

Sklep z drzwiami.

Plaża miejska Labadi Beach. Wejście 1 Cedi (w weekend 5 Cedi). 1 GHC = 2zł = suma za którą można przeżyć dzień (jedzenie + woda)

Dzieci ulicy

Sklepy, okolice James Town – najstarszej części Akry. Miejsce nie cieszące się najlepszą sławą, wyciąganie aparatu wybitnie niewskazane

Makola Market, największy market Akry

Makola Market. Niby można tu kupić wszystko ale głównie tanią chińsczyznę. Rzeczy lokalnych czy turystycznych właściwie brak. Ghana ma bardzo słabo rozwiniętą infrastukturę turytyczną, szkoda bo to bardzo piękny i bezpieczny kraj.

Ania, moja współtowarzyszka podróży.

Następna notka też o Akrze, później już podróż w głąb kraju :)

Dla odmiany trochę Ghany

Przepraszam za krótką przerwę w dodawaniu notek, znowu mnie dokądś wywiało. Znowu daleko, tym razem w miejsce w którym dostępność Internetu, wody w kranach czy nawet prądu nie jest tak pewna jak w Europie.

Dzieci z wioski Atimpoku

Labadi Beach, Akra

Dworzec Główny Trotro (busy komunikacji drogowej) w Ada. Koza z nami nie pojechała

Plaża Marakesh, okolice Ada

Ghana, West Africa