Poławiacz pereł.
Domy na wodzie
To był leniwy dzień. Pełen słońca, chlupotu wody, papierosów na dachu łódki i fotek robionych od niechcenia. Z Kalkuty polecieliśmy na południowy-zachód, do Kochi, później 120 kilometrów samochodem do Alappuzha. Byliśmy tutaj tylko dobę, ale spędzoną spokojnie i bez pośpiechu.
Dziewczynka z rozlewisk Alappuzha
Matka Teresa. Ta z Kalkuty.
Po torach dworca w Varanasi spacerowała biała krowa. Druga po peronie. Zaskoczeni podbiegliśmy zrobić zdjęcia, na krowach, jak można przypuszczać, to nie zrobiło to wrażenia. W końcu sobie poszły. Pociąg się spóźniał.
Kalyan, sprzedawca masala czaju
Postkolonialny Pałac Wiktorii
Złamię odrobinę konwencję chronologiczną i zamiast napisać o pełnej trudów i znoju historii przejazdu do Kalkuty zacznę od czegoś w zupełnie innym klimacie. Miasto mnie zaskoczyło. Spodziewałem się brudu, hałasu, ulic zatarasowanych ręcznymi bryczkami, takiego większego Varanasi. Zastałem czystą aglomerację z tanim i wygodnym metrem, trasami szybkiego ruchu rozpiętymi na estakadach, pięknymi zabytkami i zieloną trawą. Założyli je Brytyjczycy i nadal czuć w Kalkucie klimat postkolonialny.
Ulicznik z Kalkuty
New Hotel Broadway
Ludzie Varanasi
Zostałem wczoraj zapytany: czemu fotografuję tylko biednych ludzi?
To nie tak, choć faktycznie może tak to wyglądać, zwłaszcza w relacji z Indii. Fotografuję wszystkich, jeśli tylko mogę to w ich naturalnym otoczeniu i przy wykonywaniu normalnych, codziennych czynności. Odpowiedź jeszcze komplikuje fakt, że skale biedy i bogactwa są bardzo w Indiach przesunięte. Człowiek, który ma swój mały sklep, jest już prawie bogaty, ma coś własnego, zarabia pieniądze. Stać go na czynsz, pewnie nawet płaci podatki. Nawet jeżeli ten sklep jest tylko małą budą z blachy falistej to jego właściciel jest przedstawicielem rodzącej się w tym kraju klasy średniej. Bieda, prawdziwa bieda mieszka na ulicach. Widać ją najbardziej w nocy i o świcie, czasami ciężko przejść nie depcząc po czyimś posłaniu.