V jak Varanasi

Odcinek 3, Varanasi

Młoda dziewczynka sprzedająca łódeczki z liści wypełnione kwiatami i świeczką, do puszczania z nurtem Gangesu

Notek o Varanasi będzie trzy, mam stąd strasznie dużo zdjęc które chcę pokazać.

Varanasi, miasto znane z Gangesu, porannych w nim kąpieli, palenia zwłok nad brzegiem, ogromnej ilości krów, trędowatych i brudu. Tak, wszystko wymienione tam jest, w ilości aż za dużej dla człowieka z Zachodu. Absolutnie niesamowite miejsce, pełne kontrastów, ogromne (2mln mieszkańców według rikszarza, Internet podaje że 3,1mln) a wygląda jak przerośnięta wioska. Najbardziej chaotyczny i nieprzewidywalny ruch uliczny jaki widziałem w Indiach, aż przykro było patrzeć na karetkę pogotowia która na sygnale (z ewidentnie kiepsko wyglądającym pacjentem) usiłowała się przebijać przez miasto, obtrąbiona przez wszystkich dookoła i spychana z drogi przez wielkie ciężarówki. To nie Europa, nie :)

W ogóle Varanasi zaczęło się nam małym hardcorem. No więc w nocnym pociągu była impreza. W ramach oblewania pierwszego pociągu i Indii w ogóle postanowiliśmy wypić po drinku. I drugim. I tak po kilku godzinach skończył nam się prawie caly alkohol przywieziony w celach leczniczo-żołądkowych ;) I tak zwiedzanie miasta zaczęło się od kłótni z taksówkarzami, noszeniu ciężkich plecaków po wąskich uliczkach lawirując nieustannie pomiędzy rozmazanymi na bruku krowimi kupami, samymi krowami oraz mrowiem ludzi. Wszystko to walcząc z żołądkiem przy intensywnym zapachu ulicy i solidnym kacu. ;)

Póżniej na szczęście było już lepiej :)

Krowy, tym razem w zagrodzie, wszystko w centrum miasta

Odpoczynek na dachu, kawałek spokojnego miejsca w wiecznie rozchybotanym mieście

Poranna lektura. To raczej niecodzienny widok, około 50% populacji jest analfabetami

Uliczny fast food ;)

Wspomniane wąskie uliczki. Na szczęście z zakazem ruchu samochodów ale i tak skutery usiłują człowieka co chwilę rozjechać.

No i Ganges. Port, wanna, pralnia i śmietnik w jednym miejscu…

Tutaj też, poznaliśmy instytucję "lokalnego przyjaciela". To bardzo ciekawe zjawisko, w wielu miejscach turystycznych nadzwyczaj rozpowszechnione. Mianowicie local friend to zazwyczaj nastoletni chłopak, nieźle ubrany, czysty i znający angielski który wyszukuje grupek turystów oferując się jako lokalny przewodnik. Taki co pokaże, pomoże, poleci i w ogóle nic nie chce w zamian. Nie do końca tak jest, faktycznie chłopaki bywają pomocni bo potrafią zaprowadzić w miejsce w które samemu ciężko trafić albo pokazać coś co przeciętny turysta nie zobaczy ale trzeba pamiętać, że działają jak każdy w Indiach w grupie. Za przyprowadzenie do knajpy dostają cichaczem napiwek, w którymś momencie prowadzą Cię do ojca/wujka/brata który ma sklep i tak sprytnie prowadzą znajomość, że czujesz się zobligowany coś kupić. Proste i skuteczne. Plus jest taki, że mając jednego local frienda inni zostawiają Cię w spokoju, inaczej co kilka minut podchodzi do Ciebie następny kandydat :D Nasz przyjaciel z Varanasi miał na imię Raul a jego rodzina miała sklep z jedwabiem. Zresztą z najładniejszym jaki widziałem na miejscu, miałem więc okazję poćwiczyć umiejętniość targowania się – wielce w Indiach przydatną.

Tymczasem spacerem po mieście odkryliśmy latawce…

… porzucone na drzewach

… grupowo puszczane przez dzieciarnię

… i romantycznie latające nad miastem podczas zachodu słońca.

Pytałem się lokalnych o co chodzi, myślałem że jakieś święto czy coś ale nie. Dzieciaki puszczają po prostu dla zabawy, codziennie i hurtowo.

No i Ganges…

Trędowaci przy Ghacie Assi. Ghat to zejście do wody po schodach, cały brzeg Gangesu jest podzielony na kilkadziesiąt Ghatów, pełniących różne funkcje.

Krów zatrzęsienie

Spacerem po Ghantach

Henna.jp

Zwiedzania pierwszego dnia dużo nie było, najsłynniejsza Złota Świątynia jest niedostępna dla turystów i dla bezpieczeństwa (bywają rozruchy na tle religijnym) otoczona posterunkami wojskowymi. Za to znaleźliśmy małą tybetańską:

Chwila spokoju

No i Ganges, Ganges. Całe życie miasta jest związane ze Świętą Rzeką.

Krowa i Grzybek, Ganges w tle

W sumie nie wiem skąd to rozwieszone pranie na łódce. Podejrzewam, że właściele po prostu na niej mieszkają, niezależnie od wożenia pasażerów.

Coś jak sjesta

Ta sama dziewczynka co w pierwszym zdjęciu, tym razem sprzedająca kartki pocztowe. 10 rupii za sztukę, kupiłem, bez targowania się.

I na koniec kilka romantycznych widoków, bo takie też są choć zazwyczaj dobrze ukryte i odszukać je niełatwo …

Prawie jak doniczka :)

Klimaty portowe

Schadzka na dachu. To widok niespotykany w Varanasi. Publiczne okazywanie uczuć jest niemile widziane, zwłaszcza na północy Indii

W następnej notce ceremonia Aarti

Delhi, dzień drugi

Odcinek 2, Delhi cd

Zwiedzanie Indii bywa męczące ;)

Drugi dzień pobytu w Delhi upłynął nam pod znakiem dalszej aklimatyzacji, walczenia z małym kacem, jet-lagiem oraz łażenia tu i ówdzie. A mianowicie było tak, rano Bastek nam pomógł kupić lokalną kartę SIM, marki Vodafone zresztą. Bardzo przydatna sprawa tam, często musielismy dzwonić do hosteli po drodze, dlatego też miałem czasem dostęp do Internetu. Z komórką w Indiach nie jest tak prosto, trzeba mieć paszport, zdjęcie i lokalne zameldowanie. Także mała ciekawostka, sieć w różnych stanach Indii nie jest ta sama, Vodafone jest niby wszędzie ale na zasadzie wewnętrznego roamingu. W końcu to NAPRAWDĘ duży kraj :) Z nowo nabytą komórką zatem udaliśmy się na zwiedzanie.

Najpierw była India Gate, monumentalny monument zbudowany przez Brytyjczyków w hołdzie żołnierzom Indyjskim. Brama jak brama ale rozmiar ma zaiście imponujący, ilość turystów dookoła też. Takie miejsce "must see" z przewodnika :)

Następnie napotkawszy rikszarza (jesteście moimi pierwszymi klientami dzisiaj, zawiozę Was prawie za darmo ;) przejechaliśmy w stronę Pałacu Prezydenckiego (must see#2)

Najpierw myśleliśmy, że to Pałac, ale nie – to tylko jeden z budynków rządowych, taki mały Sekretariat. W ogóle budynki państwowe są ogromne, niemalże megalomańskie.

Pałac właściwy, Prezydencki znaczy

Później świątynia Sikhijska, Gurudwara Bangla Sahib (must see #3)

Gurudwara Bangla Sahib, w pełnej krasie, widok od frontu

Widok od tyłu, nieco remontowania i bardzo, bardzo zatłoczona.

I na koniec "must see #4", obowiązkowy punkt programu:

Czerwony Fort Delhi. Do środka nie wchodziliśmy, większość fortu zajmują koszary wojskowe, także ten w Agrze jest zdecydowanie ciekawszy.

Starczy tych "must see", wiecej też ich zresztą nie obejrzeliśmy. Za to włócząc się tu i ówdzie znaleźlismy toaletę z mapą:

Instrukcja też jest. Mapa zapewne co by się w niej nie zagubić. O toaletach zresztą coś jeszcze napiszę :)

Bardzo zatłoczone uliczki Old Delhi

Żebracy na schodach. Pełno ich wszędzie …

Nocny widok na Świątynie Old Delhi

Michał (syn Bastków) fotografuje się z lokalnymi dzieciakami.

W ogóle to ciekawe, Hindusi robili nam zdjęcia częściej niż my im, często z ukrycia i czając się prześmiesznie. Czasem też próbowali nas filmować. Marysia nam powiedziała, że rocznie odwiedza Indie jedynie 5mln ludzi (w tym 20tys Polaków). To niecałe pół procenta populacji, bardzo mało prawda? Nic dziwnego, że byliśmy dla nich bardzo egzotyczni :)

Placyk na Main Bazar, dzielnica backpackerska. Zdjęcie z restauracji w której dowiedziałem się co to znaczy masala, czyli lokalna mieszanka przypraw. W każdym rejonie smakuje inaczej, każdy kucharz ma własne sposoby jej przyrządzania. Na szczęście kuchnię widziałem po konsumpcji :) O jedzeniu też jeszcze napiszę.

I na koniec dworzec kolejowy w Delhi czyli zaczynamy Podróż do Varanasi:)

Koleje indyjskie to niesamowita instytucja. Linii kolejowych jest mnóstwo, ogromna ilość ludzi nimi jeździ codziennie a słynne na cały świat zdjęcia z pasażerami jadącymi na dachu to raczej rzadkość i czasy przeszłe. Nie do końca bo jeden taki widzieliśmy w Mumbaiu ale generalnie jest bardzo dobrze. Czasem się spóźniają, czasem nawet po kilkanaście godzin (nam się zdarzyło maksymalnie dwie) ale poza tym są godne zaufania. Pociągi dalekobieżne są często ustawiane tak, że podróżuje się z miasta do miasta nocą, jedną z klas sypialnych. To najwygodniejszy sposób, jak już się człowiek nauczy spać w rozkołysanym pociągu to wtedy nie traci czasu na przejazdy z miejsca na miejsce.

Jest kilka klas pociągów, na większość z nich można zarezerwować miejsca przez Internet. Warto i trzeba bo pociągi są zatłoczone i oblegane. Jest kilka klas, klimatyzowane AC (1-3) różniące się wielkością przedziałów, Sleeper’y (nieklimatyzowane kuszetki) i tak zwana Second Class, zawsze maksymalnie zatłoczona i najtańsza. Ceny są różne, na lepsze klasy (AC) bilety na dłuższe trasy potrafią kosztować nawet kilkaset złotych (ceny porównywalne z przelotami) za to są wyposażone w zasuwane kotary przy łóżkach, czystą pościel, poduszki i takie tam. Bilet w klasie Sleeper jest dużo tańszy, np trasa 800km to ok 17-18 zł. Ale Sleeper ma jeden problem, zwłaszcza podczas zimy. Mianowicie okna się nie zamykają a hindusi nie zamykają drzwi od wagonów. Niby indyjskie zimy to nie to co nasze ale w nocy temeratura spadała do kilku stopni (6-8) więc wyobraźcie sobie co takie świeże powietrze przewiane przez wagon z otwartymi drzwiami i oknami może zrobić z pasażerami. Marźliśmy potwornie, pomimo śpiworów, polarów, czapek i rękawiczek…

O trzech rzeczach jeszcze warto wspomnieć, po pierwsze nie wiedzieć czemu ale karaluchów jest więcej w lepszych klasach (AC). W sleeperach w sumie nie widziałem ani jednego. Drugie to przypinanie bagaży łańcuchami do metalowych uchwytów, robią tak też lokalni a faktycznie bagaże kradną. No i ostatnie, nie najmniej ważne ;) hindusi w pociągach wymiotują. Niedustająco. Chyba nie są przyzwyczajeni do bujania wagonów a szyny są takie, że faktycznie nimi buja (zwłaszcza na wyższych łóżkach) więc widok wymiotującego hindusa w pociągu to raczej norma. Do wielu rzeczy musielismy się w Indiach przyzwyczaić, tak :)

Napiszę jeszcze, że przed pierwszym pociągiem wkroczyliśmy na stację z małym marginesem czasowym, patrzymy na tablicę a tam nie ma naszego … Mała panika była, nie przeczę ale na szczęście pociąg się odnalazł a my po przebiegnięciu kilkuset metrów na niego zdążyliśmy. Biegania z plecakami nie polecam ;)

Do fotek z pociągów się jeszcze nie dogrzebałem ale jak znajdę na pewno wrzucę.

Delhi jak widać było całkiem lajtowe, następne miasto, Varanasi już nie … :)

Indie, wstępniak i Delhi

Odcinek 1, Wstępniak i Delhi

Welcome to India :)

Zaczęło się od Kajtka a konkretnie imprezy Kajtkowej. Kajtek jest całkiem jeszcze nieświadomy swojego wpływu na moją podróż do Indii, ale bez niego by się ona nie odbyła :) Mianowicie Kajtek pod koniec grudnia 2011 miał niecałe 6 tygodni i jest cudownym dzieckiem moich przyjaciół: Ewy i Maćka (pozdrawiam serdecznie :)

Gwoli wyjaśnień, pod koniec grudnia desperacko szukałem miejsca gdzie by można pojechać. Byle szybciej, byle dłużej, byle dalej … Planowałem nawet dawno wymarzoną Amerykę Południową ale jakoś temu kierunkowi okoliczności wyraźnie nie sprzyjały. I nieoczekiwanie, na imprezie Kajtkowej spotkałem dawno nie widzianą koleżankę i zapaloną podróżniczkę Bognę, szykującą się właśnie z trzema koleżankami do zaczynającej się za 20 dni wyprawy do Indii. I zapraszającą do grupy bo w takich miejscach facet bardzo się przydaje i może sporo problemów rozwiązać.

Więc Indie, czemu nie :) Decyzja zapadła błyskawicznie, następnego dnia po imprezie miałem już urlop i kupiony bilet, dzień później złożony wniosek o wizę (ważne, bo czeka się na nią 14 dni roboczych więc zdążyłem niemalże na styk). Sprawdzenie szczepień, kilka zakupów, planowanie i zakup biletów na pociągi i samoloty w Indiach, kilka rezerwacji i planów i lecimy :)

Ostatecznie polecieliśmy w czwórkę, jedna dziewczyna musiała zrezygnować przed samym wylotem a ja leciałem oddzielnie, inną trasą ale w tym samym czasie. I cała ekipa czyli Bogna, Marta, Ania i ja spotkaliśmy się 20 stycznia na lotnisku w Delhi.

Meczet Jama Masjid, Old Delhi

Dzieciaki na wycieczce szkolnej

Sklep rybny…

… oraz mięsny (w zasadzie kurczakowy bo innego mięsa brak). Wszystko na ulicy.

Marka i program kinowy całkiem znane, Old Delhi

Niedostępny Pałac Prezydencki

Niewiele wiedziałem o Indiach przed imprezą Kajtkową, ot że Orient i jedzenie, zabytki i Ganges, Sari i Bollywood no i że tropiki ale brudno bardzo. To wszystko prawda ale też wiele, wiele więcej … Na miejscu usłyszałem dwa zdania: "INDIA – I’ll Never Do It Again" oraz "This is India, everything is possible!". Co do pierwszego to nie wiem ale rozumiem ludzi tak twierdzących a pod drugim podpisuję się obiema rękami :)

Delhi.

Ogromne miasto, stolica Indii, prawie 12 milionów mieszkańców (18 w aglomeracji). Podzielone z grubsza na Old Delhi i New Delhi, bardzo różniące się od siebie. Od Old Delhi, ciasnych, brudnych i zatłoczonych uliczek aż po ładne i nowoczesne dzielnice rządowe czy ambasad. W takiej ostatniej mieszkaliśmy, na dwa dni przygarnęli nas Marysia i Bastek z dziećmi, autorzy bloga: http://www.bastazja.pl/ których serdecznie pozdrawiam. Pomogli przejść trudny początkowy okres aklimatyzacji i sporo nam powiedzieli o kraju i panujacych tu stosunkach. Choćby o zasadach ruchu ulicznego…

To był pierwszy szok. Po pierwsze jedyną na pozór zasadą jest to, że jest lewostronny. Zazwyczaj, to też nie jest regułą :) Lusterka są albo odkręconem urwane albo zawczasu złożone, na niektórych czerwonych światłach się stoi na innych się jedzie. Na trzech pasach mieści się 5 samochodów, 7 riksz motorowych (czasem zwanych z tajlandzka Tuk-Tuk’ami) i niezliczona ilość skuterów i motocykli. Jeżeli droga się korkuje to można jeździć pod prąd oczywiście nieustająco trąbiąc na wszystko dookoła. Pieszy na jezdni ma wszelkie prawa znaczy nikt się przed nim nie zatrzyma, nie przepuści, nawet nie zwolni ale obtrąbią na pewno i spróbują rozjechać :) Wszystko to sprawia, że ruch uliczny jest niewyobrażalnym CHAOSEM, pełnym niebezpieczeństw oraz nieoczekiwanych zachowań. Przez pierwsze kilka dni jadąc rykszą zamykaliśmy oczy ze strachu święcie wierząc, że to będzie nasza ostatnia jazda w życiu. Emocje i adrenalina gwarantowana, polecam :) Nawet w Afryce aż tak się nie jeździło, btw samochodu nie można wypożyczyć w innej opcji niż z kierowcą.

Wąskie i zatłoczone uliczki Old Delhi

Okazało się jednak, że to działa. Są zasady, niepisane ale przestrzegane przez wszystkich. No więc jest tak, ruch jest lewostronny ale jedzie się drogą krótszą. To znaczy zamiast objeżdżać rondo jedziesz najkrótszą drogą, niezależnie od tego czy jedziesz zgodnie z przepisami czy pod prąd. Interesują Cię tylko pojazdy przed Tobą, te z tylu martwią się o siebie więc lusterka nie są potrzebne. Wyprzedzając poza miastem kierowcy dają sobie znaki czy można jechać czy nie, machają też rękami przed skrętem (po co używać kierunkowskazów, prawda?). I trąbisz, trąbisz, trąbisz – cały czas. Ten ten chaos powoduje więc, że ruch jest wolny, w mieście rzadko gdzie da się jeździć szybciej niż 30-35km/h więc w razie czego można się natychmiast zatrzymać. Pierwsze wypadki widziałem dopiero w Mumbaiu, gdzie ruch jest bardziej cywilizowany, przez to szybszy.

Jeden ze spotkanych kierowców powiedział nam, że żeby jeździć po Indiach trzeba mieć "Good horn, good brake i good luck!". Sama prawda :)

MotoRiksza, cockpit view ;)

Riksza rowerowa, w tle plakat z robalem, znaczenie napisów nieznane ;)

Delhi to także zabytki z okresu Wielkich Mongołów. W ogóle w Indiach zabytki są głównie mogolskie albo hinduistyczne, pierwsze zwykle ogromne, wręcz monumentalne, drugie koronkowe, dla mnie dużo ciekawsze. W Delhi są mogolskie.

Grobowiec Humajuna, katakumby i okolice (UNESCO)

Meczet Jama Masjid, Old Delhi

I na koniec pierwszej notki z Indii, New York, New York … :D

Indie, mała zajawka :)

W ramach zajawki do relacji 11 zdjęć z najbardziej niesamowitego kraju w którym byłem…
Enjoy :)

Taj Mahal, jak przystało, o świcie

Obowiązkowa kąpiel w Gangesie, Varanasi

Dziecko ulicy, Varanasi

Sprzedawcy pamiątek ogrzewają się przed nocą

Anurada podczas przygotowania posiłku. Był rewelacyjny!

Transport lokalny

Gołębie na targu zbożowym

Świątynia Wichrów w Ranakpurze

Zastępczy pociąg kolejki w Mumbai’u. Nieco oblegany ;)

Kamienna karoca, sprawdzałem, nie jeździ. Hampi

Goa, plaża i krowy

Indie, 20.01-12.02.2012