Przewodnik nazywa się Khun Myo Chit , prosi żeby mówić do niego Myo. W Birmie personalia mają znaczenie, Khun oznacza królewski, Myo – patriotyczny a Chit to miłość. Myo jest bardzo związany ze swoim imieniem. Jego opieka kosztowała nas 5 USD, był z nami cały dzień. To były bardzo dobrze zainwestowane pieniądze – Myo dobrze mówi po angielsku.
Chcąc się dostać do Kekku trzeba wynająć transport i lokalnego przewodnika, cena jest ustalona z góry. Do Taunggyi można spróbować dojechać busem, dalej już tylko samochód. To tylko 28 kilometrów, ale jedzie się dwie godziny, droga jest fatalna. Jest też pociąg, ale jeździ raz dziennie, rano z Kekku do miasta i wraca wieczorem. Bilet kosztuje tylko dolara, ale w związku z godzinami niezbędny jest nocleg na miejscu. Za to miejscowi jeżdżą nim po zakupy. W biurze w Taunggyi zajmowały się nami trzy osoby, dwie recepcjonistki i chłopak na posyłki który pobiegł po Myo. Czekamy cierpliwie, to Azja, tu się nikomu nie śpieszy. Kiedy do nas podchodzi, mimowolnie się uśmiecham, jest ubrany w czerń a na głowie ma finezyjnie zawiązany, zielony ręcznik. Pochodzi z plemienia Pa-Oh, to tradycyjny strój męski. Jest szczupły, niewysoki, cały czas się uśmiecha. Zaraża optymizmem i energią. Opowiada.
W Kekku jest 2407 stup, małych, zbudowanych na planie kwadratu o powierzchni kilku metrów kwadratowych ostrosłupów. Są bardzo smukłe, mają około 8 metrów wysokości. Stupy są zwieńczone parasolami wykończonymi w dwóch stylach – birmańskim i plemienia Shan. Takie skupiska pagód członkowie plemienia Pa-Oh stawiają w każdej wiosce, tam gdzie się urodził jest ich około 200. Ta w Kekku jest największa, pochodzi z XVI wieku. To piękne miejsce.
Kekku jest miejscem pamięci rodzinnej, mi się od razu skojarzyło z cmentarzem, ale to nie do końca o to chodzi. Każda stupa jest własnością pojedynczej rodziny lub rodu, przodkowie je budowali, obecne pokolenie remontuje, pielęgnuje i sprząta. Cmentarzy w Myanmar nie ma, ciała mnichów po śmierci się pali, zwłoki zwykłych ludzi po prostu zakopuje w ziemi bez nagrobków. Nie celebrują zmarłych.
Raz do roku, podczas święta pełnego księżyca w miesiącu Tabaung, do Kekku przyjeżdża cała rodzina. Spędzają pod swoją stupą wiele godzin modląc się, składając ofiary z jedzenia, zapalając świeczki ku czci Buddy. Rozmawiają, wymieniają się plotkami. To wesołe, rodzinne święto.
Myo studiował socjologię na uniwersytecie w Taunggyi. Opowiada o kraju, mówi że w całej Birmie jest około 100 grup etnicznych. Mają różne języki, różne pismo. W alfabecie plemienia Shan jest dwa razy mniej znaków niż w jego ojczystym – Pa-Oh. Językiem wspólnym jest birmański, ale nie wszyscy nim się posługują, zwłaszcza mieszkańcy pogranicza preferują własne dialekty. Pa-Oh nie chcą posyłać dzieci do birmańskich szkół, junta ich dręczyła.
Nie wszystkie grupy plemienne żyją ze sobą w zgodzie, są konflikty, głównie z muzułmanami. Birma leży pomiędzy wielkimi mocarstwami Azji, Chinami i Indiami, oba kraje poza wpływami na politykę centralną czasami wpływają na lokalne antagonizmy. Wiele grup etnicznych ma własne siły zbrojne, czasem na pograniczu bywa gorąco. Kraj spaja proreżimowy rząd byłych wojskowych, ale 450 tysięczna armia nie próżnuje. Kilka dni później czytałem w gazecie o ostrzale wiosek gdzieś w górach, birmańska armia całą noc ostrzeliwała z ciężkiej broni jakąś miejscowość bo złapała mieszkańca z krótkofalówką i posądziła go o szpiegostwo. Wszystko w gazecie, na widoku, bez ukrywania. Sporo się zmieniło w Birmie.
Mówi o mnichach, o tym jak się uczą, praktykują, medytują. Mnichem można zostać na stałe, ale można być nim rok czy dwa i wrócić do świeckiej części społeczeństwa. Czasem wracają ze względów finansowych, mnisi żywią się z datków, ale za wszystko inne muszą płacić. Często sponsoruje ich cała rodzina. Mnisi prowadzą szkoły podstawowe, uczą birmańskiego, angielskiego i matematyki. Szkoła trwa 11 lat, dzieci zaczynają naukę mając 4 lata. Jest za darmo, ale trzeba kupować książki. Uniwersytety są płatne, około 30 000 kayatów za rok – 30 dolarów. Drogie jest wszystko inne, książki, kwatery, jedzenie. Mało kogo stać na wyższe studia a i poziom edukacji jest niski. Mimo, że dzieci uczą się angielskiego już od dziecka, ciężko się z kimkolwiek porozumieć.
Opowiada o prowincji Pa-Oh, wiejskiej okolicy z której pochodzi. Hoduje się tutaj 9 rodzajów bambusa, z jednego robi się rusztowania. Ziemia jest dobra, to czarnoziem – mieszkańcy hodują ziemniaki i czosnek, dużo eksportują, także do Chin.
Rozmawiamy o życiu. Przed zmianami w 1991 roku mieszkańcy nie mogli się swobodnie poruszać po kraju, junta na to nie pozwalała. Nie można było też dostać paszportu. W wielu rejonach nie było elektryczności oraz sieci telefonicznej, poczta była cenzurowana i często nie dochodziła do adresata. Teraz jest dużo lepiej, ludzie mają ze sobą kontakt, działa poczta, mają telefony i czasem Internet. Jeszcze dwa lata temu w wiosce Myo nie było prądu, teraz już ma chińską komórkę.
Tłumaczy skąd pochodzi nazwa związku Myanmar (Union of Myanmar). To ukłon w stronę mniejszości bo Birma to była nazwa kraju Birmańczyków. Podobno zmiana nazwy kraju pomogła załagodzić kilka konfliktów.
Mówi o swoich marzeniach, planuje wyprawę do Bangkoku, może już za 2 lata. Musi uzbierać jeszcze 700 USD. Chciałby też zobaczyć Angkor Wat w Kambodży, może Singapur. Odkłada na ten cel wszystkie oszczędności, ma dobrą pracę, zarabia 50 dolarów miesięcznie, ma też zapewnione miejsce do spania i podstawowe jedzenie. Dostaje napiwki od turystów, ale dużo ich nie ma, w ciągu całego dnia do Kekku przyjechało 6 takich grup jak nasza, poprzedniego dnia były tylko dwie. Mówi, że rolnicy zarabiają około 1,5 dolara na dzień, ale muszą płacić za wszystko sami.
Na koniec mówi dużo o sobie i o swoim plemieniu, junta ich bardzo dręczyła. Pa-Oh się buntowali walczyli z rządem centralnym, po klęsce zostali odcięci od reszty kraju i mocno kontrolowani przez wojsko. Wspomina, że jego ojca pobito. Mimo tego, obawia się, że w 2015 roku junta przegra wybory i mogą z powrotem wybuchnąć walki etniczne. Pytany o sprawy osobiste odpowiada smutno, że nie ma ani żony ani dziewczyny. Mówi – teraz kobiety lecą tylko na kasę a ja jestem biedny. One chcą ciuchów, nowego skutera czy lodówki a mnie nie stać, bo zbieram na podróż.
Życzę mu, żeby uzbierał jak najszybciej.
Każda pagoda ma wnękę z małymi posągami Buddy.
Na koniec Myo i dwie dziewczyny z plemienia Palaung, które założyły tradycyjne stroje żeby uhonorować to święte miejsce. W środku nie spotkaliśmy ani jednego turysty.
Kekku, Myanmar (Birma), marzec 2014