Zośka pełna akrobacji.
Dzisiaj reszta zdjęć z Mandalay i okolic. Samo miasto mnie nie zachwyciło, pewnie dlatego, że poprzedniego dnia, po raz pierwszy w tropikach, potężnie się zatrułem i umierałem całą dobę. Tak wiec, w sumie, niewiele widziałem. Ani Pałacu Królewskiego ani, ponoć spektakularnego, widoku ze wzgórza. Mandalay to duże miasto, drugie w Birmie, ma około miliona mieszkańców. Jest zdecydowanie brudniejsze od Yangonu, bardziej hałaśliwe.
Jak już stanąłem na nogi, zamiast oglądać Mandalay, pojechaliśmy na objaz okolicy. Załatwiliśmy kierowcę, później drugiego, pierwszy po angielsku mówił tylko „Yes, yes” i pojechaliśmy na wycieczkę.
Miasto Inwe (dawniej Ava). Inwe jest jedną ze starych stolic Birmy (wtedy królewstwo Ava). Zdjęcia pochodzą z jednej ze zrujnowanych, ale ciągle funkcjonujących świątyń.
Szkoła w klasztorze Kyaung Bargayar.
Klasztor Maha Aung Mye Bonzan. Jak widać, moda na napisy „Tu byłem, Tony Halik” jest niezależna od kraju i kontynentu.
Wyścigi bryczek konnych.
Stupa w lesie.
Droga na prom. Do tej części Inwa można się dostać tylko rozdygodanym promem, most, zbudowany jeszcze przez Brytyjczyków, jest daleko. Prom kosztuje 800 kayatów, prawie dolara.
Wracamy do Mandalay, złoty Budda Mahamuni, od wieków, codziennie i nieustająco pokrywany nowymi złotymi płatkami i ozdobami.
Mecz w zośkę. Chłopaki grali w drużynach trzyosobowych, naprzeciwko klasztoru Shwenandaw. Robili niesamowite akrobacje z bambusową piłką, nie mogłem się oderwać. Ściągnęli wszystkich mnichów jako widownię, klasztor był jak wymarły.
Chyba nasi przegrywają.
Na koniec dwa zdjęcia z dworca atobusowego, na pierwszym młoda Siri (nie wiem jak się pisze, ale może „Thiri” – wspaniała). Siri była bardzo nieśmiała, namawiana przez matkę w końcu pozwoliła sobie zrobić zdjęcie. Sprzedawała placki z czymś zielonym.
I pojechali busem do Baganu. Skąd następna notka.
Mandalay i okolice, Myanmar (Birma), marzec 2014