Pożegnanie z Hawaną

Kuba, dzień 15

Nadszedł koniec mojej relacji z Kuby, to już ostatnia notka. Ten sposób blogowania był dla mnie eksperymentem, nigdy nie pisałem na blogu, zawsze to były same zdjęcia, co najwyżej z krótkim komentarzem czy pasującym tytułem. Sporo się nauczyłem, pisanie jest bardzo inspirujące, zajmuje też cholernie dużo czasu. Ale warto było, Kuba była warta opisania.

O co chodzi ze starymi butami na latarniach nie mam pojęcia, ale gdzieś już coś takiego widziałem

Kubańczycy dbają o swoje samochody

Biała elegancja

Słynna apteka w Hawanie, szkielet ponoć oryginalny

Ostatniego dnia już dużo nie robiliśmy, jakieś krótkie włóczenie się po mieście, zakupy, prezenty dla znajomych. Szukającym takich atrakcji polecam żółty supermarket z boksami w okolicy portu. Jest tam chyba wszystko co widziałem po drodze, zawsze można się też targować (choć pytanie czy warto). Chwilę nam zajęło znalezienie kawy, pokochałem kubańską i chciałem przywieźć jak najwięcej do domu. Szukając jej, trafiliśmy w końcu do tego samego sklepu w którym pierwszego dnia oszukał nas Pampers Boy, na miejscu okazało się, że takich kombinatorów kręci się w okolicy całe zatrzęsienie. Nawet wdałem się z jednym w całkiem interesującą dyskusję, coś w stylu: „No way dude, I’ll tell you a story from my first day in Havana …” ;) Natomiast kawę można kupić na lotnisku płacąc kartą, jest taniej niż w sklepach w centrum.

Lunch w kompletnie turystycznej knajpie „Cafe Europa”, w której przygrywał zespół grający na flecie, clave (takich małych kijkach) i marakasie (grzechotki), dobra kawa i byliśmy gotowi do drogi do domu. Żal było wyjeżdżać…

Cafe Europa Band

Plac San Francisco

Prawie wszystkie drogi prowadzą na Kubę :)

Bardzo dziękuję wszystkim wytrwałym czytelniczkom i czytelnikom.

Następna większa relacja już od kwietnia, tym razem z dalekiego Wschodu

Powrót do Hawany

Kuba, dzień 14

Port, Hawana

Rano opuściliśmy niesamowity hostal Angela i wyjechalismy z Santa Clara próbując odnaleźć słynny monument Che. Monument jak to monument, wręcz monumentalny, choć znaleźć go wcale łatwo nie było. Zadziwiająco skutecznie się schował, oczywiście jak na coś wielkości 5 piętrowego budynku.

Monument Che w Santa Clara

Reszta drogi do Hawany była bardzo przyjemna, autostrada porządna, upał, słońce. W którymś momencie minął nas jedyny nowoczensny motocykl jaki widzieliśmy na wyspie. Duże, solidne BMW, silnik tak na oko litrowy. Długo go nie widziałem bo śmignął jak na porządny ścigacz przystało.

Autostrada

Wjazd do Hawany od wschodu jest ciekawy, najpierw znika jeden pas, później drugi a za chwilę autostrada zmienia się w uliczkę wyglądającą na osiedlową, z progami zwalniającymi.

Całą resztę dnia spędziliśmy spacerując po Hawanie i odkrywając jej drugie, ładniejsze oblicze. Pisałem na początku relacji jak bardzo zaniedbanie miasta nas zaszokowało, tego dnia kręcąc się po odnowionej części turystycznej okazało się jak pięknie tam może być. Kuba to zdecydowanie nie tylko Hawana ale jak widać warto do niej wracać.

Spacerem po Hawanie

Pampers Boy

Kuba, dzień 2

Hawana, Havana, La Habana

Miasto potwornie zaniedbane i odnowione, parne i duszne, wilgotne i suche, przytłaczające i lekkie, wesołe i dołujące. Miasto wielu oblicz. Hawana byłaby najpiękniejszym miastem na świecie gdyby nie była taka zniszczona. Rewolucja bardzo się źle z nim obeszła, także Fidel nigdy nie lubił stolicy więc celowo na to pozwolił. Mieszkania są państwowe, czynsze dotowane więc nikt nie poczuwa się do bycia właścicielem, nikt o nie nie dba. Częściowo odnawiane są miejsca turystyczne, podobno wiele zostało zrobione. Trochę to widać, trochę nie.

Spędziliśmy w Hawanie nieco ponad dwie doby, odkryliśmy jej dwa różne oblicza, pewnie ma ich setki. Pierwsze wrażenia bardzo mieszane. Duszno i gorąco, około 30 stopni. My nieco rozkojarzeni, z jet-lagiem powodującym pobudkę jeszcze przed świtem. Miasto od rana żyje bardzo energicznie, za to ruchu na ulicach bardzo mało jak na europejskie warunki. I dobrze, bo inaczej byłoby zupełnie nieprzejezdne (ale o drogach będzie odrębna notka. Dookoła słynne stare kubańskie samochody, w zadziwiająco dobrym stanie – bardzo o nie dbają i pielęgnują. Na chodnikach wszystkie rasy, od bardzo czarnych przez mieszane po białych. Budynki piękne, piękne i bardzo zniszczone. Ciekawe są krawężniki, niektóre mają po 50cm wysokości. Albo światła uliczne za skrzyżowaniami (kompletnie ich nie widać) czy świetny patent: światła z licznikiem pokazującym ile jeszcze dokładnie będzie trwało. Miszmasz.

Ogólnie kolorowo, tłumnie i wciągająco.

Malecon (bulwar) o świcie

Casa de la musica

Capitol

Kubańskie samochody

Przewłóczyliśmy się tak prawie cały dzień, ze schowanym przewodnikiem łaziliśmy trochę bez celu, głównie po starej Hawanie (Vieja), prawie nie dochodząc do odnowionych turystycznych fragmentów. Mieliśmy spędzić jeszcze tutaj ostatnie dni pobytu więc po prostu wchodziliśmy w klimat Kuby. Czułem się bezpiecznie, poza jednym fragmentem kiedy to wchodząc w slumsy podeszli do nas policjanci i na migi radzili pilnować toreb, aparatów. Poszliśmy dalej choć z jednego zaułka się wycofaliśmy, pomimo środka dnia chyba nie byliśmy tam mile widziani. Poza tym jednym miejscem nigdy się na Kubie nie czułem zagrożony. Niesamowici są ludzie, zazwyczaj bardzo przyjaźni i pomocni, w miejscach turystycznych jest też sporo naciągaczy. Natknęliśmy się na takich wielu, jednego bardziej, tytułowego „Pampers Boya”.

To było tak, włóczyliśmy się trochę bez celu, nieustannie też z kimś rozmawialiśmy, na Kubie często ludzie do Ciebie podchodzą, pytają skąd jesteś, zapraszają do knajp, mówią, że pokażą jakieś słynne miejsca. Ten był skuteczniejszy, nienarzucająco się miły, zaczął standardowo ale później opowiadał o swojej grze na muzyce, nawiązywał do Polski, wręczył nam 3 lokalne peso i kiepskiej jakości cygaro. Sytuacja już była dla mnie podejrzana ale wydawała się absolutnie niegroźna. I w którymś momencie spytał się czy nie moglibyśmy wyświadczyć mu przysługi, kupić w jego imieniu pampersy dla dziecka w sklepie walutowym (CUC – waluta pseudo wymienialna, związana kursem z USD), twierdząc, że Kubańczycy nie mogą w nich kupować (co jest bzdurą, mogą o ile mają CUC, to turyści nie mogą kupować w sklepach kartkowych za pesos). Bo oni mają kartki na 2 paczki na miesiąc (co już chyba jest prawdą). Cały czas tak prowadził sprawę, że on da pieniądze a my tylko kupimy. I tak nas zakręcił, że złapał 5 paczek z pampersami i zniknął, a my musieliśmy za nie zapłacić. Naprawdę, zawodowiec, dobry był. Sprzedawczyni w sklepie też nie była zaskoczona sytuacją. Jestem wyczulony na takie sprawy ale pomimo pulsującej lampki ostrzegawczej w głowie dałem się oszukać. Cóż, 82 CUC (ok 180zł) poszło na jego konto a my z tej historii wyszliśmy z nieco gorszym humorem ale dużo ostrożniejsi na przyszłość. Za to jakieś dziecko dostanie 5 wielkich paczek pampersów i będzie jakiś czas szczęśliwsze.

Życie ulicy

Na koniec dnia kolacja (w restauracji w centrum, żarcie średnie ale o jedzeniu jeszcze napiszę) i odebraliśmy samochód z wypożyczalni. Czerwony Peugeot 206, nieco zajeżdżony. Sprawdziłem go dokładnie i ze wszystkich stron, od razu jakoś nie wzbudził mojego zaufania. Następnego dnia okazało się, że słusznie. O czym i pierwszemu zderzeniu z PODRÓŻĄ ;) w następnej notce.

La Habana

Kuba, dzień 1

Pomysł na Kubę pojawił się przypadkiem. Od dawna chodził za mną wyjazd do Tajlandii, myślałem też o jakimś rejsie po Atlantyku. I nagle, podczas niezwiązanej z podróżą rozmowy na gg okazało się, że moja znajoma ma podobny problem, chce jechać na Kubę tylko nie ma z kim. Więc Kuba? Czemu nie, miało być ciepło, daleko i fotogenicznie, pasowało doskonale.

A kto by się tam przejmował, że oboje nie znamy hiszpańskiego ;)

Podróż zaplanowaliśmy błyskawicznie, w biletach pomógł znajomy Karoliny pracujący w biurze podróży (swoją drogą polecam, zazwyczaj można szybciej znaleźć wszystkie dostępne możliwości, a czasem i dużo tańsze bilety, np. czartery). Od razu też, założyliśmy, że chcemy zobaczyć jak najwięcej więc będziemy dużo podróżować. Szybko okazało się, że kraj może być komunikacyjnie trudny, pociągi niby są ale jeżdżą z rozkładami umownymi, może przyjedzie dzisiaj, może jutro. Z autokarami (turystycznymi) jest lepiej, ale też jakoś nieszczególnie – nie jest ich dużo. Znaczy jeździmy samochodem.

Wstępne rozpoznanie to w ogóle ważna sprawa, im więcej przeczytasz przed wyjazdem w takie miejsce tym lepiej. Przed samym końcem podróży spotkaliśmy 2 Francuzki które przyjechały kompletnie w ciemno, nie wiedziały nawet jak się wydostać z Hawany. Okazało się, że pociąg do Vinales to nie wiadomo kiedy odjeżdża i żeby przychodziły codziennie i się pytały.

My skorzystaliśmy z pomocy ANDARES’a, małej firmy zajmującej się pomocą w organizacji takich wojaży na Kubie. Firma to małżeństwo, Polka i Kubańczyk, bardzo mili i pomocni. Zajęli się rezerwacją samochodu (to ważne, jest deficyt samochodów w wypożyczalniach, często ich brakuje), pomogli opracować trasę i zarezerwowali noclegi. Nocować chcieliśmy głównie w Casa Particulares (pokoje wynajmowane u kubańskich rodzin) i jak się na miejscu okazało to był strzał w dziesiątkę. Zapewnili też anglojęzyczną pomoc na miejscu i wypożyczyli jedyną dobrą drogową mapę Kuby (bardzo ciężka do dostania na miejscu).

Polecam poczytać http://kubaonline.pl/ i ogólnie o podróżach: http://www.koniecswiata.net/poradnik/ – bardzo fajne i przydatne poradniki, zwłaszcza o tym co spakować, jak przetrwać w samolocie itp. Lektura obowiązkowa!

Lotnisko, Amsterdam

Nasza podróż była bezproblemowa, lecieliśmy przez Amsterdam i po kilku godzinach na holenderskim lotnisku siedzieliśmy już w Boeingu 767 linii Martinair na Kubę. Leci się długo, 9,5 godziny w tamtą stronę (powrót 8,5) – ciężko to przetrwać. Z kilku lotów na takich trasach najważniejsze to spać jak najwięcej, pić dużo wody i łazić po samolocie ile się da. Ale i tak wykańcza.

Dolecieliśmy już po zachodzie słońca, wymęczeni wyczłapaliśmy z samolotu, doszliśmy do hali odpraw a tam całkiem nowoczesne kamery termowizyjne, ekipa lekarska w maskach i makabryczna kolejka do odprawy paszportowej. To trwa, trwało straszliwie długo. Każdy paszport musi być dokładnie obejrzany, przeczytany, sprawdzony a każdy turysta sfotografowany (wyjeżdżającym też robią zdjęcia i porównują ze sobą – pewnie fajnie to wygląda, biała twarz – brązowa twarz). Problemów nie było, bagaż już na nas czekał, później tylko wymiana pieniędzy i do taksówki. Z taksówkami to jest tak, że można jechać z taksometrem (wtedy przejazd jest państwowy) albo dogadać się na określoną sumę – my zmęczeni wybraliśmy pierwszą opcję.

Później był hotel, degustacja nielegalnego sera u przyjaciół na miejscu, pierwsze wrażenia z Hawany i pierwsze mojito w barku przy słynnym Maleconie. I długi, długi sen…

Wschód słońca, Havana, Cuba