Are you Brasil? Or Portugal?

Kuba, dzień 7

Ten dzień miał być czasem odpoczynku od samochodu, który powoli już nam się dawał we znaki. I takim był, cóż to jest bowiem 60 km wobec 3282 które w sumie przejechaliśmy. Rano Trinidad, jedno z najbardziej popularnych miast turystycznych na Kubie. Kolonialne, kiedyś będące jednym z centrów handlu niewolnikami. Częściowo odrestaurowane, począwszy od centralnie położonego Plaza Mayor, poprzez szlak przez miasto, który w niezmienionej postaci występuje we wszystkich znanych mi przewodnikach po wyspie. Reszta jest bardzo zaniedbana, ale czystsza i milsza niż większość miast które widziałem w okolicy. Turystyczny charakter miasta jest ciekawy, przeważająca większość zwiedzających nie nocuje w Trinidadzie, są dowożeni autokarami z enklaw turystycznych jak Varadero, i po kilku godzinach zwiedzania odwożona do hotelu. Skutek jest taki, że miasto jest tłumne od 11 do jakiejś 15-16, później zostają autochtoni i nieliczni turyści którzy jak my odważyli się na indywidualny transport.

Trinidad, ten turystyczny i ten mniej

Turystów na wyspie jest sporo, najwięcej oczywiście w enklawach, wielkich hotelach właściwie odseparowanych od Kuby i Kubańczyków. Miejsca wyglądają jak centra hotelowe w Egipcie, monstrualne hotele, białe plaże, palmy i błękitny ocean. I zero klimatu. Oczywiście warto skorzystać, o ile ktoś lubi wylegiwanie się na plaży, my zresztą się też plażowaliśmy, w sumie może ze dwie-trzy godziny ;). Szukając czegoś takiego pewnie pojechałbym do Tunezji czy Maroka, bliżej i taniej. Niektóre biura podróży organizują wyjazdy łączone, plaża i objazdówka. W Baracoa spotkaliśmy taką grupę polaków, z Rainbow Tour, byli bardzo zadowoleni i polecali. Rzecz w tym, że wiele zależy od przewodnika, dobry jest w stanie pokazać wiele z niesamowitego klimatu wyspy, zły to cóż, wycieczka do Hawany i Trinidadu to nie wszystko…

Najlepiej zawsze pojechać indywidualnie, choć niestety niewiele ludzi się na to odważa, może dlatego, że można tak podróżować od niedawna, zaledwie od połowy lat 90. Samochody turystyczne widać, bo samochodów jest bardzo mało, ale w niektórych miastach turystów było tyle, żeby wypełnić dwie knajpy, może 50-100 osób w mieście liczącym dobre 70 tysięcy mieszkańców. Tytuł notki (pisownia oryginalna) pochodzi z pytania jakie nam zadali współlokatorzy w jednym z Casas, bardzo sympatyczni Francuzi spokojnie podróżujący wynajętym kubańskim samochodem z lat 50’tych. Oczywiście z kierowcą. Francuzów w ogóle jest sporo, innych europejczyków też. Jest trochę Kanadyjczyków, Rosjan, nawet sporo Polaków, także mieszkających w UK. Bo zdecydowanie warto tu przyjechać.

Okolice Trinidadu

Tego dnia zrobiliśmy rundkę dookoła Trinidadu, jest kilka punktów widokowych, malownicza wieża (podobno najwyższa wieża obserwacyjna na Karaibach) oraz kompleks plażowo-hotelowy. Na hotelowej plaży widziałem jedyną na wyspie kobietę opalającą się topless, nie jest to specjalnie popularne na Kubie. Choć chyba nie jest zakazane.

Na zakończenie impreza w Casa de la Trova z genialną, tradycyjną i jazzującą muzyką duetu „Duo Cofradia&”. Mam plytę, obiecuję zamieścić próbkę w notce o muzyce :)

Trinidad wieczorem

My house is full

Kuba, dzień 6

Miały być tematy budowlane, jest tytuł notki, prawie w klimacie ;)

Długo nie pobyliśmy w Cienfuegos, ot noc oraz kilka godzin wieczorem i rano. Miasto warte dłuższego pobytu, jedno z ładniejszych na Kubie, sympatyczna atmosfera i niezbyt dużo turystów. Miasto zostało założone w XIX wieku przez Francuzów, architektura klasycystyczna, w całkiem niezłym stanie i naprawdę śliczna. Naprawdę warto pójść na spacer. I te rewelacyjne mojito … :)

Casa w Cienfuegos

Lekkie śniadanie na tarasie z widokiem na zatokę i w drogę.

Dzisiaj miał być Trinidad, jedno z najsłynniejszych miejsc turystycznych na Kubie. Droga raczej krótka, może 120 km ale oczywiście trochę zamarudziliśmy po drodze.

Najpierw w Delfinarium, trzeba trochę zboczyć z drogi ale warto. Za jedyne 50 CUC można popływać sobie z delfinami. Niesamowita sprawa, ja co prawda nie skorzystałem ale Karolina tak, była zachwycona. Już samo pluskanie się wśród delfinów jest świetną zabawą, nie mówiąc o wszystkich sztuczkach które one robią, dla nagrody ze smacznej ryby. Delfiny widziałem kilka razy, czasem naprawdę wielkie stada, ale nigdy z tak bliska i nigdy dotąd nie miałem okazji żadnego pogłaskać. Bezcenne!

Delfinarium

Po delfinach Wodospad El Nicho, niesamowite, malutkie miejsce schowane gdzieś w górach, z jedną z najgorszych ale bardzo pięknych dróg dojazdowych na wyspie. Idealne miejsce żeby odsapnąć, na chwilę, odpocząć. Po drodze wzięliśmy autostopowiczkę, starszą panią z wioski. Chociaż my jak zawsze pełni chęci do rozmowy nic z tego nie wyszło, Pani znała tylko słowo „stop” ;) Ale cierpliwie czekała, aż skończymy fotografować widoki po drodze.

Wyżej wspomniane widoki, droga do El Nicho

Wodospad El Nicho

Konia z rzędu …, gdzieś po drodze

I na koniec Trinidad, dojechaliśmy przed samym zachodem słońca, krążyliśmy szukając naszej Casa odganiając się od tłumu naciągaczy. Nawigacja łatwa nie była, miasto jak sporo innych na wyspie ma podwójne nazwy ulic, przed i porewolucyjne. Na dokumentach są te nowe, lokalni używają starych, zamieszanie jest spore. Spotkaliśmy też zawodowego przechwytywacza turystów, pokazał nam bowiem wizytówkę Casy której szukaliśmy, powiedział pokazując na nią „My house is full” i próbował zaprowadzić do innej. Ale nie był specjalnie przekonywujący.

Sporo takich naciągaczy spotkaliśmy, zawsze pełno ich w centrach miast czy przy drogach wjazdowych. Kubańczycy żyją z turystów, nie ma się co dziwić. Czasem naciągacze bywają namolni, wtedy najlepiej ignorować, ale zazwyczaj jest to całkiem niezła okazja do rozmowy. I zawsze się zaczyna pytaniem „Where are you from?”, przy czym często jest to jedyne zdanie po angielsku w całej konwersacji. Jak się czegoś szuka na mieście to bardzo pomaga, czegokolwiek by się nie szukało. W Santiago, ktoś do mnie podszedł i spytał czego potrzebuję, taxi, restauracji czy może panienki? Wszystkie potrzeby jak widać mogą być zaspokojone.

Oprócz naciągaczy przeważająca większość ludzi na Kubie jest bardzo miła, przyjacielska, rozmowna i pomocna. Często podchodzą do Ciebie tylko, żeby porozmawiać, czasem coś sprzedać, czasem po prostu po to, żeby pogadać z kimś po angielsku. Nigdzie indziej nie rozmawiałem tyle z ludźmi w obcym kraju. Spytaliśmy się kiedyś w muzeum o drogę, kiedy pani zobaczyła, że idziemy w złym kierunku wybiegła z budynku na ulicę pokazując nam właściwy. Są naprawdę niesamowici. Nie z każdym można porozmawiać o wszystkim, w kraju w którym jest cenzura, bezpieka, donosiciele i systemy szukające określonych słów jak Fidel czy rewolucja w sms’ach trzeba komuś zaufać, żeby na pewne tematy porozmawiać. Ale można. Tylko dobrze znać hiszpański, z angielskim jak już pisałem krucho.

Osobną kategorią są ludzie związani z turystyką, właściciele Casas, taksówkarze czy sprzedawcy w miejscach turystycznych. Żyją z przypływu dewiz, dzięki turystom żyją na zdecydowanie lepszym poziomie, domy są ładniejsze, samochody nowsze, są lepiej odżywieni. Wszystko oczywiście oficjalnie, półoficjalnie a czasem całkiem nielegalnie. Kubańczycy kombinują jak mogą, muszą. Pensja wykształconej farmaceutki na prowincji wynosi ok. 20 CUC, robotnika może 10 a to starcza na 2 obiady w knajpie lub 10-20 litrów benzyny. Robią co mogą, prowadzą Casas, sprzedają banany, kokosy, kawę, cebulę, ser, większość nielegalnie bo bez podatku, w zagrożeniu więzieniem. To poważne przestępstwo. Turyście nic nie grozi, za to sprzedawca może pójść siedzieć na kilka lat.

Bo 20 CUC to tylko 60 zł, ciężko z tego wyżyć prawda?

Sprzedawca plecionych toreb, Trinidad

Na zakończenie, Trinidad słynie z drinka zwanego Chanchanchara, napoju z miodu, rumu i soku cytrynowego. Próbowałem, mocne jak cholera i dobre. Bardzo dobre.

Zaliczka budowlana

Cienfuegos

Fidel, In the middle of nowhere

Wieś w górach

Wodospad El Nicho

W ramach zajawki do tytułu następnej notki fotki wybitnie związane z budownictwem. No może poza wodospadem, ale to zapewne wypadek przy pracy ;)

D jak DRIVE

Kuba, dzień 5

Dzisiaj będzie historia o drogach. I rzeczach powiązanych.

Drogi na Kubie mają swoje kategorie, do takiej teorii doszliśmy po kilku dniach jazdy. Kategorie nie zależą od oficjalnej klasyfikacji, kategoria określa rozsądną prędkość jazdy. Kategoria specjalna to brak drogi, znaczy droga na mapie jest ale w terenie to już niekoniecznie. Taką znaleźliśmy jedną, poddałem się po 8 km czując, że jeszcze kilka to Peugeot się rozpadnie i dalej będę go niósł. W kawałkach.

Kategoria 0 to droga na której się głównie stoi, znaczy można jechać kilka km/h – dziury są takie, że grozi urwaniem połowy samochodu. To głównie boczne drogi na zachodzie wyspy. Drogi równoległe do autostrad, szczególnie na zachodzie są w bardzo kiepskim stanie. Sporo jest dróg kategorii 30, już można jechać ale z takiej prędkości można się zatrzymać natychmiast. Co pomaga w dojechaniu do jej końca tym samym samochodem. Kategoria 70-90 także istnieje, a jakże, klasyczny przykład to główna droga środkiem wyspy na wschód, dojeżdżająca aż do Baracoa czyli prawie najdalszego punktu do którego turysta jest w stanie dotrzeć. I ma obwodnice prawie wszystkich miast. Na wschodzie jej rolę pełni autostrada (w zasadzie dwie). Autostrady są naprawdę niezłe, mają 2-3 pasy, miejscami jechałem aż do 130 km/h ale i tak trzeba bardzo uważać bo WIELKIE DZIURY zdarzają się i na niej, kilkakrotnie wciskałem hamulec do podłogi. Są w zasadzie dwa odcinki, jeden od Hawany na zachód aż do Pinal de Rio, jakieś 160 km, drugi od Hawany na wschód, ok 350 km. Podobno dalej jest w budowie choć to jak z naszymi, efektu specjalnie nie widać. Dłuższy odcinek nosi nazwę Autostrady Narodowej. Z Hawany ciężko na nią trafić, konia z rzędem temu kto znajdzie jakikolwiek znak na ostatnim zjeździe. W związku z tym trzeba się cofać. Albo zawracać. Albo jechać pod prąd, co też na autostradach widziałem :)

Ze znakami na drogach w ogóle jest śmiesznie, na zachodzie mało ich jest, jak zobaczyłem pierwszy drogowskaz to się zatrzymałem i zrobiłem mu zdjęcie. Na wschodzie jest dużo lepiej, drogi są nieźle oznakowane.

I trzeba uważać, bardzo uważać. Na drogach są samochody, autokary, ciężarówki, wozy, konne bryczki, konie, krowy, psy, woły, rowery, kozy, świnie, sępy, czasem wystają nogi Kubańczyka który właśnie śpi sobie w cieniu który dają krzaki rosnące w pasie zieleni. I dlatego też, po Kubie nie jeździ się w nocy, jest to zbyt niebezpieczne. Za łatwo na kogoś lub na coś najechać. Sporo samochodów nie ma świateł, jakichkolwiek, a jak już ma to jeździ na długich. Nie wiem też jakie są ograniczenia prędkości, i tak pewnie przy jakości dróg raczej ciężko je przekroczyć.

Autostrada, wersja bez pojazdów

Autostrada, wersja z pojazdami

Droga, kategoria 30, za to bardzo urokliwa

Kubańczycy jeżdżą naprawdę dobrze, każdy użytkownik drogi ma równe prawa, nikt nie rozjeżdża i nie spycha z drogi chaotycznych rowerzystów, trąbi się na nich bardziej ostrzegając o samochodzie z tyłu niż agresywnie rozgarnia. W sumie robi to wrażenie totalnego chaosu ale jak się poczuje klimat jazda jest całkiem bezproblemowa. Tylko trzeba mieć klakson, a że nasz El Coche nie miał …

Pamiętajcie, wypożyczając samochód na Kubie klakson ważniejszy niż klima. Serio :)

Klima się przydaje, i owszem, choć jestem raczej wrogiem zamrażarki w tropikach. Jeżdżąc bez klimy szybciej się przyzwyczaisz do klimatu, to naprawdę po kilku dniach pomaga. Widziałem już turystów w takim miejscu którzy 20 minut po wyjściu z mocno klimatyzowanego pojazdu dostawali udaru cieplnego, mdleli i odpływali. Więc my używaliśmy klimy tylko wtedy kiedy się nie dało inaczej albo w miastach, chroniąc się przed koszmarnym czarnym dymem wydobywającym się z zdezelowanych węgierskich ciężarówek.

Swoją drogą, miło pisać o upale i klimatyzacji kiedy za oknem -13 stopni a Polskę zasypało śniegiem :)

Farma krokodyli, Zatoka Świń

Sytuację mocno ratuje to, że ruch jest bardzo mały. Samochodów jest mało, benzyna koszmarnie jak na warunki kubańskie droga (ok 3,3 zł/litr 94). Czasem przez kilka, kilkanaście minut nie widać żadnego innego samochodu. Tylko w miastach, zwłaszcza w Hawanie ruch jest większy.

Zatoka Świń

No i się rozpisałem ogólnie. A w podróży rozpoczęliśmy wędrówkę na wschód, pierwszy długi odcinek, ok 460 km, z Vinales do Cienfuegos. Droga długa, bardzo długa jak na lokalne warunki. Ciężko jest przejechać przez Hawanę, autostrada wjeżdża do miasta, trzeba się przebić jego obrzeżami i znaleźć wyjazd z drugiej strony, prawie bez znaków. Dalej, farma krokodyli przy wjeździe do Zatoki Świń, bardzo urokliwe miłe zwierzątka. Robią wrażenie … Jest takich farm ok 10, Kubańczycy odnawiają prawie wytępioną populację. Na koniec sama zatoka, zatoka jak zatoka, ładna okolica. Miejsce jest znane z porażki wspieranych przez USA opozycjonistów którzy próbowali dokonać inwazji. Wszystko to sprawiło, że do naszej Casy dojechaliśmy przed samym zachodem słońca, kąpiel, kolacja i najlepsze mojito jakie piliśmy na Kubie.

Kolonialny dom o zachodzie słońca, Cienfuegos

Tak proszę Państwa, najlepsze mojito są w Cienfuegos i nikt mi nie powie inaczej :)

Karaibski turystyczny raj

Kuba, dzień 4

Karaibski turystyczny raj

Rano, zaraz po śniadaniu, zgodnie z obietnicą, dojechał do nas nowy samochód. W porównaniu z pierwszym bajka, chociaż także Paugeot 206 to wyposażony we wszystko, co tylko można sobie w samochodzie zamarzyć. Sprawny silnik, prawie nowe opony, ABS, sprawną klimatyzację, elektrycznie opuszczane szyby a nawet automatyczną skrzynię biegów. Dawno nie jeździłem automatem, musiałem nabrać wprawy ale to okazało się strzałem w dziesiątkę w chaotycznym, kubańskim ruchu miejskim. I poza jedną sytuacją z którą poradziłem sobie w pięć minut nie zawiódł ani razu. Miał tylko jeden feler, niedziałający klakson ale co z tego wynika w następnej notce.

Wizyta sąsiedzka

Dolina Vinales

Dolina Vinales

Z nowymi siłami, zaopatrzeni w wodę i przewodnik wyruszyliśmy na zwiedzanie okolicy. Najpierw Gran Caverna de Santo Tomas czyli największy na Kubie system jaskiń. Jaskinie, jak jaskinie, rzecz dla koneserów, ja nim nie jestem ale te były naprawdę fajne. Są naprawdę duże, do zwiedzania udostępniony jest tylko drobny fragment. Uroku dodaje to, że nie są oświetlone, jedyne światło to małe latareczki diodowe na kaskach i gazowa lampa przewodnika. Wrażenie robi też moment w którym przewodnik prosi wszystkich o wyłączenie światła, aż czuć te miliony ton skał dookoła. Nigdy też nie byłem w jaskini w której było tak gorąco.

Gran Caverna de Santo Tomas

Gran Caverna de Santo Tomas

Po łażeniu po dziurach w ziemi pojechaliśmy do Cayo Jutias, słynnej plaży w okolicy. Miejsce jest naprawdę fajne, półwysep, pełny pięknych, piaszczystych plaż i intensywnej zieleni palm. Prawdziwy tytułowy karaibski raj. Prowadzi do niego droga na grobli, ewidentnie nasypanej przez ludzi, jazda po niej robi niesamowite wrażenie. No i ta dzika plaża z latarnią morską, bajka :)

Latarnia morska na Cayo Jutias

Plażowe klimaty, Cayo Jutias

Tam właśnie, po raz pierwszy odkryliśmy instytucję kubańskiej enklawy turystycznej. Na drodze stoi szlaban, sprawdzane są paszporty, kontrolowane są samochody. To był chyba pierwszy taki checkpoint jaki widzieliśmy, później się okazało, że jest ich sporo. W samym Cayo Jutias są prawie sami turyści, jedyni kubańczycy jakich tam widziałem to pracownicy knajp przy plaży lub latarni morskiej. Takich enklaw na Kubie jest więcej, największa to słynne Varadero czyli cały półwysep zamieniony na miasteczko hotelowo-turystyczne. Dookoła cudowne plaże, błękitno-zielony ocean, palmy… Tylko mało w tych miejscach prawdziwej Kuby.

Wracając do Vinales wzięliśmy autostopowiczów, kobietę i mężczyznę. Rozmowa była prześmieszna, rozmawialiśmy głównie z facetem – on mówił po hiszpańsku, my po angielsku a rozumieliśmy się całkiem nieźle. O autostopie na Kubie też jeszcze napiszę.

Na koniec kilka fotek przy zbudowanym przy najlepszym punkcie widokowym na dolinę Vinales hotelu Los Jasmines. Miejsce magiczne, my byliśmy o zachodzie słońca, podobno jeszcze ładniej jest o wschodzie. Dolina jest wpisana do UNESCO, warto zobaczyć.

Dolina Vinales

Dolina Vinales

Dolina Vinales

Motorola też robi niezłe foty :)

Następnego dnia mieliśmy pierwszy duży przejazd, 460 km. No więc notka będzie o drogach. A jest o czym pisać.

8998 km od domu

Droga do Cayo Jutias

Plaża

Zamarznięte na kość ryby najłatwiej rozmrozić w oceanie :)

To tak tytułem wstępu przed nową notką

Cuba, Playa Cayo Jutias, 22.702N 84.0504W

Dokładnie 8998 km od domu