Siedzimy, pijemy, nic się nie dzieje …
Wyspa nas trochę zmęczyła. Otaczający nas spokój, piękno przyrody, czas mijający tak wolno, spowodował, że mój mózg zapadł w coś rodzaju letargu. Koh Rong jest leniwym miejscem, lenistwo i wynikający z niego bezwład umysłowy opanowuje tam nawet najbardziej żywe umysły. Ja tak nie umiem, po kilku dniach nierobienia niczego, poza spacerami po plaży, opalaniem oraz pochłanianiem kalmarów i krewetek w hurtowych ilościach, zaczęło mnie nosić. Musiałem zmienić otoczenie. Tęskniłem do gwaru, ruchu, hałasu, po prostu do cywilizacji.
Następna notka będzie z Sihanoukville, dzisiaj, na pożegnanie z Koh Rong jeszcze kilka fotek tego pięknego miejsca.
Trzy kolory
Pusta plaża Koh Rong
Pomosty. Konstrukcja na końcu to prosty dźwig do wyciągania połowu
Rybackie klimaty
Lobby i restauracja Paradise Bungalows. Leżanki z pianki są rewelacyjne
Eee? Pustostan?
Na zakończenie, Koh Rong w pełnej tropikalnej krasie. Uciekłem z wyspy wtedy, natomiast teraz, drżąc z zimna na przystanku 527 marzę o tym, żeby tam wrócić. Ot, zawsze dobrze tam gdzie nas nie ma …
(tytuł pochodzi z piosenki Bruce’a Springsteena, 1975)
Kambodża, wyspa Koh Rong, listopad 2012