Był sobie król. Król dynastii Karangasem, I Gusti Bagus Jelantik. Tenże król miał ideę, zbuduje sobie wodny pałac, taki z którego będzie widać ocean i góry, to co najpiękniejsze w krajobrazie na Bali. I zbudował, wodny pałac Taman Ujung. Bo chciał i mógł.
Dobrze być królem, król ma klawe życie. Z pałacu rozlega się widok na niebieski ocean wschodniego wybrzeża Bali, majestatyczną górę Agung i tarasy ryżowe. Nie mówiąc o samym pałacu, hektary ogrodów i dwa ogromne stawy, tak duże, że można po nich pływać łódką. Pałac został zbudowany w 1919 roku, następnie, kilka lat po śmierci króla, został zniszczony w wyniku wybuchu wulkanu Agung w 1963 roku i dodatkowo uszkodzony w wielkim trzęsieniu ziemi w 1979. Indonezyjski rząd odbudował go kilka lat później, w ramach kultywowania dziedzictwa narodowego. Teraz to piękne miejsce.
Pałac miał funkcję reprezentacyjną, był też miejscem wypoczynku dla króla i rodziny królewskiej. W czasach królewskich był wypełniony radosnym śmiechem żon i dzieci króla, teraz jest tam cicho i spokojnie. Łóżko królewskie stoi puste, może to i dobrze, bo było zdecydowanie za krótkie, przynajmniej dla mnie. Mało kto trafia do pałacu, jest daleko od szlaków turystycznych. Nie ma nawet strony w Wikipedii, łącznie z indonezyjską.
Na miejscu sami lokalesi, nieco nieśmiali choć bardzo mili. Sprzedawca okularów chciał mi wcisnąć swój towar, ulubiona zupa bakso była diabelsko ostra a na królewskich kamieniach, w popołudniowym słońcu, siedziało się bardzo przyjemnie.
Sjesta na trawie.
Most prowadzący do komnat królewskich.
Taki sobie domek.
Z widokiem na ocean.
Były nawet jelonki. Jak pisałem, dobrze być królem.
W międzyczasie zmieniliśmy bazę wypadową, przenieśliśmy się z Ubud do Candidasa, małego i miłego miasteczka nad oceanem. Było całkiem sympatyczne, ale w sumie nie mam ani jednego zdjęcia stamtąd, poza widokiem z tarasu domku w którym mieszkaliśmy. W miasteczku nic się nie działo, a my, po wypożyczeniu nowego skutera (tym razem bezawaryjnego), całe dnie spędzaliśmy jeżdżąc po wschodniej Bali. Zdjęcie powyżej powstało podczas takiej eskapady, w drodze złapał nas ulewny deszcz, siedzieliśmy pod małym daszkiem i czekaliśmy, aż przejdzie. Było leniwie, deszcz padał, lokalni jeździli w strugach deszczu albo dołączali do nas. Nasza altanka to było jedyne miejsce do schronienia w okolicy. Tak poznaliśmy Balijczyka o interesującej ksywce BumBum. Niewysoki, grubawy mężczyzna, ksywkę zyskał pracując na hiszpańskich Cruiserach – podobno to bardzo popularna praca dla młodych mieszkańców wyspy. Trochę nieogarnięty, zanim zaparkował motocykl wywrócił go dwa razy. Pewnie stąd przezwisko. Po kilku latach wrócił na Bali, tęsknił za domem, ale i warunki płacowe się pogorszyły. Na początku zarabiał 2 tys USD na miesiąc, pod koniec 550 dolarów.
Pan z pudłem.
Na koniec coś z innej bajki, przygotowania do wypłynięcia w morze.
Oraz scena z jak kosmosu. Wracając z plaży trafiliśmy na ekipę filmową kręcącą scenę w kapturach. Tytuł filmu nieznany, jak ktoś przypadkiem na niego trafi proszę dać mi znać. To pewnie klasa C, ale kto wie…
Kiedy czekałem aż skończą kręcić scenę i pozwolą nam przejechać, podszedł gość i spytał czy słyszałem o wypadku lotniczym w Denpasar. Lotniska z którego za dwa dni mieliśmy odlecieć do domu. Powiedział, że samolot spadł z pasa do wody i wszyscy zginęli. Wyobraźcie sobie myśli które przeleciały mi po głowie.
Po powrocie do hotelu okazało się, na szczęście, że co prawda spadł, ale nikt nie zginął. O wypadku można poczytać tutaj.
Indonezja, Bali, kwiecień 2013
Kubuś, czyta się Ciebie z dużą przyjemnością :) prof. Wolski byłby z Ciebie dumny ;)
Ehe, stare czasy :)