Bosymi stopami po czarnym piasku

Młody surfer na kamienistej plaży

Zdjęcia do tej notki były już gotowe tydzień temu, czekały tylko na słowa. Słowa o plażach.

Dużo ich niestety nie będzie. Ani Maja ani ja, nie jesteśmy stworzeniami plażowymi. Wygrzewanie na słońcu, pod parasolem lub pod palącymi promieniami jest kuszące, pod warunkiem, że nie trwa dłużej niż 20 minut. Co prawda po plaży można pospacerować, ale plaże też się czasem kończą i co wtedy? Jak żyć Panie Premierze, jak tu żyć?

Na plażę pojechaliśmy właściwie przy okazji, Bali z plaż słynie, ciężko jakiejś nie spróbować. Znaleźliśmy taką bardzo lokalną, skierowaliśmy się po prostu w stronę najbliższego oceanu. Piasek był czarny i bardzo miałki. Białych w okolicy nie było żadnych, Balijczycy patrzyli się na nas z ciekawością, zastanawiając się co nas tam przygnało. Głód oceanu.

W sumie widzieliśmy jeszcze dwie plaże, jedną bardzo podobną już następnego dnia. Spacerowała po niej para, energicznym krokiem, 100 metrów w jedną stronę, 100 w drugą, po swoich śladach. Nie wiem o co chodziło, nie spytałem, nie chciałem im przeszkadzać. I drugą, tym razem piaszczystą, także z nazwy. Całkiem fajna była, tylko jadąc na niej przewróciłem skuter na śliskim błocie. Było wesoło.

Lepsze plaże są na północnym brzegu wyspy, nie dotarliśmy tam. To zagłębie hoteli All-Inclusive, spa i podobnych atrakcji.

Lokalne dzieciaki podczas zabawy piaskiem

Głód oceanu

Fale są na tyle duże, że można surfować, to bardzo popularny sport na Bali.

Lubię takie miejsca, nie ma turystów, jest naturalnie.

Sarong w kratę, najnowszy krzyk mody.

Na koniec dwie fotki z lunchu. Miejsce było świetne, właścicielka nie mówiła ni w ząb po angielsku, to co chciałem jeść pokazywałem palcem a pani nakładała garścią na talerz. Rozpoznałem może połowę składników, do teraz nie wiem co jadłem, niemniej wszystko było bardzo smaczne.

Wracając już do domu pękła nam dętka, trzeci i ostatni raz. Tym razem w wielkim ścisku, prawie na samym skrzyżowaniu, z wielkim hukiem. Było już późno, pchałem skuter kilkaset metrów pod górę i, jak się okazało, wulkanizator był zamknięty. Trochę się zaniepokoiłem, nie bardzo wiedziałem co dalej. Stanąłem obok ulicy i chwilę po tym zatrzymał się obok Balijczyk, spytał co i jak, opowiedział, że był w Europie, jego najlepszy przyjaciel ma na imię Dimitri i, że nam pomoże w potrzebie. Pomógł, podzwonił, ściągnął rodzinę wulkanizatora, otworzyli specjalnie dla nas i naprawili dętkę. Kocham tych ludzi.

Indonezja, Bali, kwiecień 2013

3 odpowiedzi na “Bosymi stopami po czarnym piasku”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *