Wejście z morza do Le Marin
Karaiby…
Grupa wysp i wysepek, gdzieś pomiędzy Oceanem Atlantyckim a Morzem Karaibskim, Ameryką Północną a Południową. Piracki pępek świata, fale, banany, rum niemalże tańszy niż woda i muzyka reggae. Ale też kolonie byłych morskich potęg europejskich, zasiedlone przez ludność murzyńską sprowadzaną z Wybrzeża Niewolników. Teraz w większości niepodlegle lecz biedne, bardzo biedne. Niesamowicie piękne…
Ale najpierw był lot.
Lubię latać. Zawsze lubiłem, od dziecka. Kiedy byłem młody, mój ojciec kilka razy dostał cudem paszport i delegację zagraniczną, przywoził nam zawsze niedostępne u nas specjały. Wielkie czekolady Milki, puszki Coca-Coli i takie tam. Dla dziecka wychowanego na wyrobach czekoladopodobnych i oranżadzie to było jak zakazany powiew Zachodu. Czasem jednak przynosił też komplecik jednorazowych sztućców i małe torebki z solą i pieprzem z samolotu, i to, właśnie to było dla mnie najcenniejsze. Godzinami bawiłem się w latanie, w posiłek na pokładzie, celebrowałem to nieprawdopodobnie. Fajne czasy :)
Później, w poprzedniej pracy, latałem dużo, po Europie, służbowo. Na tyle dużo, że nauczyłem się zasypiać przed startem i nawet lądowanie mnie nie budziło, kwestia praktyki. Teraz, podróżując, latam jeszcze więcej a na pewno dłużej. Ale niezmiennie mnie to rajcuje. Zwłaszcza duże, międzykontynentalne samoloty, jak Boeing 747 :)
B747, nasz transport na Martynikę
Jumbo są naprawdę wielkie, zabierają ponad 400 pasażerów, pewnie ze 20 stew, mają kilka kuchni i kilkanaście toalet będących wymarzonym dla wielu miejscem na sex w przestworzach. To niemłoda już konstrukcja ale jest smuklejszy i ładniejszy niż nowy potwór, Airbus A380. I ta legendarna pierwsza klasa po schodkach :)
Tak, lubię latanie :)
Po prawie 9 godzinach (tyle trwa lot przez Atlantyk na zachód, na wschód ok 8h) dolecieliśmy na Martynikę
Fort-de-France, stolica Martyniki
Zbliżamy się do lądowania, pogoda średnia ale okolica całkiem niezła
Prawda, że ładny? Air Antilles
Później była taksówka do Le Marin, szukanie łódki, rum, dużo rumu, seafood na kolację, poranne zakupy, nurkowanie pod łódką żeby sprawdzić śrubę, przygotowanie jachtu do wypłynięcia, odprawa paszportowa (Martynika jest terytorium zamorskim Francji, wypływając trzeba się odprawić) i w związku z tym nie było czasu na zdjęcia. Aparat wyjąłem dopiero na wodzie, kurs na Dominikę, pierwsza od prawie dwóch lat nocka na morzu :)
A było tak:
Statek transportujący jachty przez Atlantyk. Zamiast samemu płynąć można zamówić miejsce na takim i przeprowadzić jacht z morza śródziemnego na karaibskie szybko i bezpiecznie. To dosyć popularne, w lato ludzie pływają po śródziemnym, na zimę przewożą jachty w tropiki.
Żeglarski ładunek
Plażowa enklawa turystyczna. Palmy sztucznie zasadzone, sam widziałem jak je wsadzali w piasek, w 2008 roku :)
Zielono i górzyście
Takim jeszcze nie miałem okazji popływać …
A pod koniec dnia, tuż przed zachodem słońca …
… pojawiły się delfiny! Małe stadko, kilka sztuk. Pływały przed dziobem łódki, przepływając z burty na burtę. Było prawie ciemno więc zdjęcia słabe ale zawsze.
Zachód słońca. Jak to w tych okolicach piękny i bardzo szybko zapada.
Później był kurs na Dominikę, pełna gwiazd noc na morzu, a nigdzie na świecie nie ma ich więcej. Były wachty, spory wiatr i fale, część załogi poznało chorobę morską i bujanie do snu.
Na zakończenie pierwszej notki … To był inny rejs dla mnie niż wszystkie poprzednie. Często smutny i melancholijny, chyba tylko nocna walka z Wielkimi Falami potrafiła mnie odprężyć. Pierwszego dnia, jeszcze przed wypłynięciem, odebrałem telefon z bardzo smutną wiadomością w którą nadal trudno mi uwierzyć.
Aniu, brakuje mi Ciebie.