Naprawdę fajna rzecz :)
Pokaz tańca brzucha, grupa zaawansowana. Akademia Tańca M&I Sulewscy
… photoblog
Sporo czasu upłynęło zanim zacząłem mieć czas na fotki z Tajlandii. Ale już są zgrane z fotobanku, częściowo przejrzane i zaczynam je wrzucać :)
Buddyjski mnich karmiący gołębie na brzegu rzeki Chao Phraya
China Town – miejsce niesamowite, pełne kolorów, zapachów (niekoniecznie miłych ;) i życia. Nie zasypia całą dobę. I jedyne miejsce gdzie je się pałeczkami; zresztą mocno mnie to zaskoczyło, myślałem, że w Azji to tylko pałeczki ale nie, w Tajlandii je się widelcem i łyżką (taką spłaszczoną). Ale nie mogłem sobie pałeczek odmówić więc widok europejczyka posługującego się biegle pałeczkami wywoływał spore zdziwienie wśród lokalnych.
Młoda Tajka i jej mały piesek. Gorąco było, bardzo gorąco :)
W Azji żyje się na ulicy. Tam się załatwia sprawy, tam się je posiłki. Zazwyczaj najtańsze i najlepsze. Szaszłyk z kury 35 baht (ok 2,7 zł), zupa z czegoś nieokreślonego 30. Bdb :)
I na koniec wstępniaka trochę nowoczesności. BKK czyli zwany przez turystów Sky Train, nadpowietrzna kolejka zbudowana na słupach. Niestety nie ma jej dużo, 2 niezbyt długie linie ale jest bardzo szybka, w odróżnieniu od makabrycznie zakorkowanych ulic na dole. Bangkok to duże miasto, ok 10 milionów ludzi i komunikacja bywa koszmarem. Ale o tym później :)
cdn.
Tajlandia, Maya Bay
Tajlandia, Bangkok
Tajlandia, Water Market
Tajlandia, Bangkok
Wróciłem znaczy cały, pomimo różnych dziwnych rzeczy które tam robiłem i jeszcze dziwniejszych które jadłem ;) Więcej fotek wkrótce.
Kuba, dzień 15
Nadszedł koniec mojej relacji z Kuby, to już ostatnia notka. Ten sposób blogowania był dla mnie eksperymentem, nigdy nie pisałem na blogu, zawsze to były same zdjęcia, co najwyżej z krótkim komentarzem czy pasującym tytułem. Sporo się nauczyłem, pisanie jest bardzo inspirujące, zajmuje też cholernie dużo czasu. Ale warto było, Kuba była warta opisania.
O co chodzi ze starymi butami na latarniach nie mam pojęcia, ale gdzieś już coś takiego widziałem
Kubańczycy dbają o swoje samochody
Biała elegancja
Słynna apteka w Hawanie, szkielet ponoć oryginalny
Ostatniego dnia już dużo nie robiliśmy, jakieś krótkie włóczenie się po mieście, zakupy, prezenty dla znajomych. Szukającym takich atrakcji polecam żółty supermarket z boksami w okolicy portu. Jest tam chyba wszystko co widziałem po drodze, zawsze można się też targować (choć pytanie czy warto). Chwilę nam zajęło znalezienie kawy, pokochałem kubańską i chciałem przywieźć jak najwięcej do domu. Szukając jej, trafiliśmy w końcu do tego samego sklepu w którym pierwszego dnia oszukał nas Pampers Boy, na miejscu okazało się, że takich kombinatorów kręci się w okolicy całe zatrzęsienie. Nawet wdałem się z jednym w całkiem interesującą dyskusję, coś w stylu: „No way dude, I’ll tell you a story from my first day in Havana …” ;) Natomiast kawę można kupić na lotnisku płacąc kartą, jest taniej niż w sklepach w centrum.
Lunch w kompletnie turystycznej knajpie „Cafe Europa”, w której przygrywał zespół grający na flecie, clave (takich małych kijkach) i marakasie (grzechotki), dobra kawa i byliśmy gotowi do drogi do domu. Żal było wyjeżdżać…
Cafe Europa Band
Plac San Francisco
Prawie wszystkie drogi prowadzą na Kubę :)
Bardzo dziękuję wszystkim wytrwałym czytelniczkom i czytelnikom.
Następna większa relacja już od kwietnia, tym razem z dalekiego Wschodu
Kuba, dzień 14
Port, Hawana
Rano opuściliśmy niesamowity hostal Angela i wyjechalismy z Santa Clara próbując odnaleźć słynny monument Che. Monument jak to monument, wręcz monumentalny, choć znaleźć go wcale łatwo nie było. Zadziwiająco skutecznie się schował, oczywiście jak na coś wielkości 5 piętrowego budynku.
Monument Che w Santa Clara
Reszta drogi do Hawany była bardzo przyjemna, autostrada porządna, upał, słońce. W którymś momencie minął nas jedyny nowoczensny motocykl jaki widzieliśmy na wyspie. Duże, solidne BMW, silnik tak na oko litrowy. Długo go nie widziałem bo śmignął jak na porządny ścigacz przystało.
Autostrada
Wjazd do Hawany od wschodu jest ciekawy, najpierw znika jeden pas, później drugi a za chwilę autostrada zmienia się w uliczkę wyglądającą na osiedlową, z progami zwalniającymi.
Całą resztę dnia spędziliśmy spacerując po Hawanie i odkrywając jej drugie, ładniejsze oblicze. Pisałem na początku relacji jak bardzo zaniedbanie miasta nas zaszokowało, tego dnia kręcąc się po odnowionej części turystycznej okazało się jak pięknie tam może być. Kuba to zdecydowanie nie tylko Hawana ale jak widać warto do niej wracać.
Spacerem po Hawanie
Kuba, dzień 13
Wyplątawszy się rano z Holguin wracaliśmy dalej. 500 kolejnych kilometrów, ale komfortowo, prawie połowa drogi autostradą. Zanim do niej dojechaliśmy udało nam się kupić nielegalny ser. Znaczy, nielegalnie kupić legalnie produkowany ale nielegalnie sprzedawany ser. Chodzi o to, że rolnicy, ser jak najbardziej produkować mogą ale sprzedawać bez zarejestrowania i odprowadzania ogromnych podatków już nie. Więc sprzedają cichaczem, nielegalnie, głównie turystom bo tak bezpieczniej. Fajnie się negocjowało, językiem migowym, nie było to proste, bo my chcieliśmy tylko mały kawałek a sprzedający nie chciał zrozumieć, że nie potrzebujemy bloku wielkości średniej beczki. Czy dwóch. Ser był pyszny, podobny w smaku do naszego oscypka.
Zakup nielegalnego sera i gospodarstwo rolnika
Takich absurdów już kilka opisałem, najbardziej rzucający się w oczy był brak długopisów na całej wyspie. Nikt nie wie czemu, nawet otwarcie rozmawiający z nami lokalni nie potrafili tego wyjaśnić. Oficjalnie „no problemo” a pisać nie ma czym. Nawet na poczcie. Kobiece środki higieniczne też można dostać tylko w Hawanie, w jednym miejscu, zresztą importowane z Polski. Mitem natomiast okazał się brak papieru toaletowego, papier jest, czasem wydawany na listki razem z mydłem przez przemiłą Panią w restauracji ale jest. W naszych Casa nie było z nim problemu.
Pokrzepieni nielegalnym serem, świeżo umytym samochodem (zatrzymaliśmy się na kawę, podszedł Pan i cichutko w ciągu kilku minut umył potwornie zabrudzony samochód – nie wiem jak on to zrobił w takim czasie) pod wieczór dojechaliśmy do Santa Clara. Miejsce słynie z monumentu Che (Ernesto Che Guevara), ale tenże monument, choć monstrualny objawi się dopiero w następnej notce. Po krótkim poszukiwaniu Casa (byliśmy już w tym perfekcyjnie skuteczni i mylące nazwy ulic czy powtórzona numeracja nie mogły nas zmylić) trafiliśmy. Miejsce jest niesamowite, opisane w Lonely Planet, pięknie urządzone, z niesamowitym zielonym ogrodem w patio i dwoma pokojami w stylu kolonialnym. Właściciel mówi płynnie po angielsku i francusku, naprawdę niesamowite miejsce. Jak się wieczorem okazało ma też najlepszą, zdecydowanie najlepszą kuchnia na wyspie. Jedliśmy dwie specjalności: krewetki w sosie pomidorowym i smażoną rybę, oba dania były perfekcyjne. To była najlepiej przyrządzona ryba w moim życiu! Warto tam pojechać chociażby dla samej kuchni, wielu turystów tak robi. Hostel ma dwa pokoje a stołuje codziennie kilkadziesiąt osób.
Podaję pełny adres bo obiecałem Angelowi reklamę:
HOSTAL FLORIDA CENTER Angel Rodriguez Martinez
Calle Maestra Nicolasa #56 (Candelaria)
e/Colón y Maceo
Santa Clara (042) 20 81 61
GPS: 22,4049N 79,9636W
(przy okazji mam współrzędne i adresy wszystkich Casa w których mieszkaliśmy i wielu ciekawych miejsc, jakby co służę informacjami)
Hostal Angela
Wieczorem obowiązkowo spacer po mieście, zakończony słuchaniem muzyki kubańskiej przed Casa de la Trova.
Spacer po Santa Clara
Punkty rzemieślnicze i biura
Casa de la Trova
Kuba, dzień 12
Wracaliśmy już, niestety. Dalej nie da się na Kubie pojechać. Mieliśmy wracać trasą opisaną w piosence „Chan Chan” Buena Vista Social Club:
De Alto Cedro voy para Marcan
Llego a Cueto, voy para Mayar …
Droga z Baracoa
Ale jak pisałem wcześniej, droga Baracoa – Moa okazała się kompletnie nieprzejezdna dla naszego Peugota, więc musieliśmy wrócić tą samą drogą którą przyjechaliśmy. Tzn Baracoa > Guantanamo > Santiago de Cuba > Bayamo > Holguin, w sumie ok 400km. Kawałek drogi, ale znana i jak na warunki wyspiarskie całkiem dobra. Do Holguin dojechaliśmy całkiem wcześnie, chwilkę szukaliśmy naszej Casa, i po jak zwykle pysznym obiedzie, poszliśmy na miasto.
Holguin jest raczej mało porywające, nieco zapuszczone, może poza ścisłym centrum. Pijąc mojito w barze, przy samym rynku, obserwowaliśmy, po raz pierwszy tak widoczne zjawisko prostytucji. Na kawałku skwerku kłębił się tłum prostytutek płci obojga, w knajpie obok nas siedzieli tatusiowato wyglądający turyści z bardzo młodymi, kuso ubranymi dziewczynami. Obok stała policja obserwując okolicę beznamiętnym wzrokiem. Prostytucja jest zakazana na Kubie, karalna ale w praktyce władze przymykają na nią oko. Jest pewnie sporym procentem w ogólnych przychodach kraju.
Wracając już na nocleg do naszej Casa trafilismy na perełkę, próbę grupy tańczącej Salsę w Casa de la Cultura. Pokaz był niesamowity, tańce w parach, taniec grupowy. Salsa kubańska nieco różni się od tej znanej u nas, kroki podstawowe są inne. Obserwując dobrze tańczących Kubańczyków ma się wrażenie, że ten taniec to szkoła ucząca jak powykręcać partnerce ręce, na wszystkie możliwe i niekoniecznie możliwe sposoby, i to jeszcze tak aby była z tego zadowolona. To działa, robi wrażenie – polecam :)
Casa de la cultura, Holguin
Update od Karoliny bo nie każdy zagląda do komentarzy: „Salsa kubańska nazywa się casino, grupa w Casa de la Cultura tańczyła ruedę de casino. Rueda de casino to salsa kubańska tańczona w kole synchronicznie przez wiele par (min. 2). Więcej na stronie – http://www.wierzbinski.pl”
Casa de la cultura, musica albo trova (dom kultury/muzyki/barda) są bardzo często spotykane, w każdym mieście są jakieś. Finansowane przez Państwo, niektóre zamieniają się wieczorami w knajpy tętniące lokalną muzyką, niektóre, tak jak ta w Holguin, pełnią rolę promocji kultury.
Kilka słów chciałem napisać jeszcze o ekologii na wyspie. Wszystkie żarówki które widziałem były energooszczędne, choć z tych najtańszych dających bardzo zimne światło. Prąd jest drogi, w podobnej cenie co u nas więc uzasadnienie jest czysto ekonomiczne. No i tyle tej ekologii, spalinami, smogiem i ołowiem z rur wydechowych nikt się nie przejmuje, w niektórych miastach nie ma czym oddychać. Za to, poza może niektórymi zakamarkami Havany jest czysto.
Szpital im. Lenina, Holguin
Jestem już prawie przy końcu relacji z Kuby, muszę się pospieszyć, w końcu wypadałoby zdążyć przed następną wyprawą. A to już za kilka dni …
Mała zmiana klimatu na zimowy. Jak widać dookoła zima jest, trzyma się nieźle i łatwo nie puści. Stąd pomysł na małą wycieczkę dookoła Warszawy w poszukiwaniu zasypanych śniegiem pałaców. Bo tak :)
Warunki śnieżno-drogowe, właściwie głównie śnieżne :)
Szymanów – Pałac Lubomirskich XVIII/XIX w.
Guzów – Pałac Sobańskich
Radziejowice – Pałac Radziejowskich
cd relacji z Kuby w następnej notce