Kuba, dzień 2
Hawana, Havana, La Habana
Miasto potwornie zaniedbane i odnowione, parne i duszne, wilgotne i suche, przytłaczające i lekkie, wesołe i dołujące. Miasto wielu oblicz. Hawana byłaby najpiękniejszym miastem na świecie gdyby nie była taka zniszczona. Rewolucja bardzo się źle z nim obeszła, także Fidel nigdy nie lubił stolicy więc celowo na to pozwolił. Mieszkania są państwowe, czynsze dotowane więc nikt nie poczuwa się do bycia właścicielem, nikt o nie nie dba. Częściowo odnawiane są miejsca turystyczne, podobno wiele zostało zrobione. Trochę to widać, trochę nie.
Spędziliśmy w Hawanie nieco ponad dwie doby, odkryliśmy jej dwa różne oblicza, pewnie ma ich setki. Pierwsze wrażenia bardzo mieszane. Duszno i gorąco, około 30 stopni. My nieco rozkojarzeni, z jet-lagiem powodującym pobudkę jeszcze przed świtem. Miasto od rana żyje bardzo energicznie, za to ruchu na ulicach bardzo mało jak na europejskie warunki. I dobrze, bo inaczej byłoby zupełnie nieprzejezdne (ale o drogach będzie odrębna notka. Dookoła słynne stare kubańskie samochody, w zadziwiająco dobrym stanie – bardzo o nie dbają i pielęgnują. Na chodnikach wszystkie rasy, od bardzo czarnych przez mieszane po białych. Budynki piękne, piękne i bardzo zniszczone. Ciekawe są krawężniki, niektóre mają po 50cm wysokości. Albo światła uliczne za skrzyżowaniami (kompletnie ich nie widać) czy świetny patent: światła z licznikiem pokazującym ile jeszcze dokładnie będzie trwało. Miszmasz.
Ogólnie kolorowo, tłumnie i wciągająco.
Malecon (bulwar) o świcie
Casa de la musica
Capitol
Kubańskie samochody
Przewłóczyliśmy się tak prawie cały dzień, ze schowanym przewodnikiem łaziliśmy trochę bez celu, głównie po starej Hawanie (Vieja), prawie nie dochodząc do odnowionych turystycznych fragmentów. Mieliśmy spędzić jeszcze tutaj ostatnie dni pobytu więc po prostu wchodziliśmy w klimat Kuby. Czułem się bezpiecznie, poza jednym fragmentem kiedy to wchodząc w slumsy podeszli do nas policjanci i na migi radzili pilnować toreb, aparatów. Poszliśmy dalej choć z jednego zaułka się wycofaliśmy, pomimo środka dnia chyba nie byliśmy tam mile widziani. Poza tym jednym miejscem nigdy się na Kubie nie czułem zagrożony. Niesamowici są ludzie, zazwyczaj bardzo przyjaźni i pomocni, w miejscach turystycznych jest też sporo naciągaczy. Natknęliśmy się na takich wielu, jednego bardziej, tytułowego „Pampers Boya”.
To było tak, włóczyliśmy się trochę bez celu, nieustannie też z kimś rozmawialiśmy, na Kubie często ludzie do Ciebie podchodzą, pytają skąd jesteś, zapraszają do knajp, mówią, że pokażą jakieś słynne miejsca. Ten był skuteczniejszy, nienarzucająco się miły, zaczął standardowo ale później opowiadał o swojej grze na muzyce, nawiązywał do Polski, wręczył nam 3 lokalne peso i kiepskiej jakości cygaro. Sytuacja już była dla mnie podejrzana ale wydawała się absolutnie niegroźna. I w którymś momencie spytał się czy nie moglibyśmy wyświadczyć mu przysługi, kupić w jego imieniu pampersy dla dziecka w sklepie walutowym (CUC – waluta pseudo wymienialna, związana kursem z USD), twierdząc, że Kubańczycy nie mogą w nich kupować (co jest bzdurą, mogą o ile mają CUC, to turyści nie mogą kupować w sklepach kartkowych za pesos). Bo oni mają kartki na 2 paczki na miesiąc (co już chyba jest prawdą). Cały czas tak prowadził sprawę, że on da pieniądze a my tylko kupimy. I tak nas zakręcił, że złapał 5 paczek z pampersami i zniknął, a my musieliśmy za nie zapłacić. Naprawdę, zawodowiec, dobry był. Sprzedawczyni w sklepie też nie była zaskoczona sytuacją. Jestem wyczulony na takie sprawy ale pomimo pulsującej lampki ostrzegawczej w głowie dałem się oszukać. Cóż, 82 CUC (ok 180zł) poszło na jego konto a my z tej historii wyszliśmy z nieco gorszym humorem ale dużo ostrożniejsi na przyszłość. Za to jakieś dziecko dostanie 5 wielkich paczek pampersów i będzie jakiś czas szczęśliwsze.
Życie ulicy
Na koniec dnia kolacja (w restauracji w centrum, żarcie średnie ale o jedzeniu jeszcze napiszę) i odebraliśmy samochód z wypożyczalni. Czerwony Peugeot 206, nieco zajeżdżony. Sprawdziłem go dokładnie i ze wszystkich stron, od razu jakoś nie wzbudził mojego zaufania. Następnego dnia okazało się, że słusznie. O czym i pierwszemu zderzeniu z PODRÓŻĄ ;) w następnej notce.