Antigua, spacerem po St. John’s

Spacerem po St. John’s

Antigua, właściwie państwo się nazywa Antigua and Barbuda to małe, składające się z dwóch wysp państwo, kiedyś brytyjska kolonia. Wpływ brytyjczyków widać tu wszędzie, począwszy od języka angielskiego, przez styl budynków po czerwone budki telefoniczne. To małe państwo, mieszka tu 80 tysięcy ludzi, z czego 30 tysięcy w stolicy – St. John’s. To młoda demokracja, uwolnili się od brytyjczyków dopiero 21 lat temu, młoda i bardzo biedne. W samym centrum stolicy może tego nie widać, bylismy tam w sobotę, pół miasta szykowało się na imprezę, drugie pół obsługiwało turystów z wielkiego cruisera który zawinął do portu (tym razem nie gay-shipa ;)

Samo miasto jest ciekawe, ulica naprzeciwko przystani portowej wygląda jak sklepy bezcłowe na lotniskach, elegancko, międzynarodowe marki i drogo. Im dalej się od niej odchodzi tym bardziej lokalnie, wystarczy przejść kilkaset metrów i wchodzi się w biedne dzielnice. O nich w następnej notce, dzisiaj kilka fotek z centrum.

Uliczna reklama nowej dyskoteki

Laski przechadzają się główną ulicą miasta, gotowe na wieczorną imprezę

W knajpie oprócz żeberek można zamówić test DNA. EC$ to waluta lokalna ale wszędzie można płacić amerykańskimi dolarami

Integrowaliśmy się z uroczymi autochtonkami :)

DJ na ulicy grał reggaeton

Monumentalnie wielki cruiser zajmował cały kadr

Tuż przed zachodem słońca miasto się wyludniło za to knajpy zapełniły

Z przykrością zawiadamiam, że nie wygrałem ;(

Antigua tuning style

Sklep nocny przyjmuje zmęczonych imprezowiczów lokalnym piwem

Zupa na ulicy. Rybna albo z golonki, do wyboru, 5EC. Obie bardzo pikantne ale smaczne.

Antigua i Nelson’s Dockyard

Palma całkowicie nieprzypadkowo umieszczona ;)

Płynęliśmy prawie całą noc, stawaliśmy na kotwicy koło 5 w nocy, to była moja wachta, było zupełnie ciemno. Takie manewry na kotwicowisku są same w sobie ciekawe, niewiele widać, na brzegu jest trochę świateł ale na dobrą sprawę nawet do końca nie widać gdzie brzeg się właściwie zaczyna. Dużo łódek dookoła, myszkują na kotwicach, część z nich ma światła, część jest tylko jaśniejszą plamą na tle ciemnego nieba. Jest z tym trochę zabawy.

Po kilku godzinach snu obudził nas taki widok …

… oraz taki.

Staliśmy na kotwicy w Antigua, obok miasteczka English Harbour, marina nazywa się Nelson’s Dockyard. Miejsce jest odjechane w kosmos, to stara baza morska marynarki UK, ustanowiona jeszcze w 1704 i później rozbudowywana. Obecnie jest przystanią jachtową, bardzo stylową, z kompletem zachowanych budynków. Taką, w której stoją piękne jachty a na brzegu rośnie wypielęgnowana, zielona trawa. Mało to Karaibskie ale ładne na pewno. I drogie …

Jachty mieszkające w Nelson’s Dockyard

Kawałek prywatnej przystani

Wodna restaturacja, można zacumować i zamówić Obiad Na Jacht. Ciekawe czy przynoszą białe obrusy? ;)

Budynek gospodarczy

Prawda, że angielsko?

Długo w Nelson’s Dockyard nie pobyliśmy, w marinie jest odprawa celna (skubańcy wzięli od nas 200 EUR!) i przenieśliśmy się na drugą stronę zatoki, do Falmouth Harbour Marina. Tak jak marina Nelsona była stylowa to ta druga jest zdecydowanie nowobogacka. Takich jachtów to ja Proszę Państwa jeszcze nie widziałem, zarówno żaglowych jak i motorowych. Takie Monaco w Europie, lans, lans, lans. Ale jachty sa piękne…

Ech …

Falmouth Harbour w nocy jak choinka

Takim jachtem chętnie na koniec świata … i milę dalej

Żeby łódki tak wyglądały jak wyglądają trzeba je pucować. Zapewne codziennie.

Jeszcze kilka fotek na koniec:

Wejście do zatoki

Kotwicowisko w zachodzącym słońcu

Takie COŚ Tomek wyciągnął z wody. To COŚ próbowało go wciągnąć z powrotem ;)

Z Falmouth Harbour udaliśmy się na wycieczkę do St. John’s, stolicy Antigua. Ale o tym w następnych dwóch notkach …

Wielka Polsko-Francuska Wojna O Słodką Wodę ;)

Płynęli, płynęli, dniem, nocą, a słońce wschodziło i zachodziło … aż się skończyła słodka woda … ;)

Jak już Wam pisałem w notce „O bujaniu się po oceanie” słodka woda na jachcie jest bardzo potrzebna. Do gotowania, picia, kąpieli. Można oczywiście myć się w morskiej ale zawarta w niej sól jest problemem, zostaje na ciele, powoduje czasem uczulenia i odparzenia. Jaro, czyli kapitan Jarosław Kaczorowski opowiadał mi kiedyś, że kiedy startował w regatach Transat 6.50 (trans-atlantyckie regaty samotników na malutkich łódkach) to cały czas pływał w pełnym sztormiaku, po to, żeby unikać bryzgów słonej wody. Miał mało słodkiej, tylko na niezbędne potrzeby więc przez prawie trzy tygodnie płynął w pełnym stroju, w temperaturach od wiosennych do tropikalnych. Prawdziwy hardcore :)

Nam się skończyła woda w mniej dramatycznych okolicznościach, w pobliżu francuskiej Gwadelupy, niedaleko Mariny de Riviere Sens. Więc, żaden problem, podpłyniemy, zatankujemy i po sprawie … Okazało się, że niekoniecznie. Podpływając do mariny okazało się, że pierwsze co widać z morza to wraki łódek na falochronie! Około 10 lat temu okolica została spustoszona przez ulewy a port został częściowo zniszczony przez rzeki błota. I co najciekawsze niewiele z tym później zrobili. Kanał wejściowy nie został pogłębiony (wpływa się na granicy utknięcia na mieliźnie), nie ma świateł nawigacyjnych, na falochronie leżą zniszczone jachty a na samym środku basenu mariny wystaje z wody zatopiony wrak. Zdumiewające to nieco bo reszta portu wygląda naprawdę nieźle, ot nie chciało się im zapewne ;)

Jachty na falochron wyrzucone

Wrak na środku mariny

Reszta mariny zatłoczona acz wygląda normalnie

Wpłynęliśmy więc do środka, szukamy wolnego miejsca aż nagle podpływa francuz na motorówce i zaczyna coś krzyczeć. No to my, że francuski niekoniecznie i żeby po angielsku. On dalej swoje. My też. I tak sobie trochę pokonwersowaliśmy, zrozumienia nie było ale i tak było fajnie a na pewno głośno. Trwało to z 15 minut, on nam nawet zagradzał małą motorówką drogę, próbował nas wypędzić ze środka. Podpłynęliśmy na chwilę do pomostu, dwie dzieczyny wysiadły na brzeg, próbowaliśmy z kimś się dogadać na lądzie, w kapitanacie, gdziekolwiek – musieliśmy mieć tą wodę! Aż po chwili francuz znowu podpływa i całkiem zrozumiałym angielskim tym razem, krzyczy, że musimy wypłynąć bo właśnie z wnętrza będzie wypływała na holu duża barka i tarasujemy mu drogę. Nie można było tak od razu???

Taktycznie wypłynęliśmy zatem, pokręciliśmy się na morzu godzinę czekając aż wyprowadzą tą barkę (naprawdę była spora), wpłynęliśmy w bojowych nastrojach do środka, zabralismy dziewczyny i zdobywczo zatankowaliśmy zbiorniki! Nawet od nas nie chcieli pieniędzy. Bitwa została wygrana, choć straty były, mianowicie w morskiej otchłani utonął klapek Ani D. ;D

Ciesząc się ze zwycięstwa popłynelismy dalej …

Wybrzeże Gwadelupy

Stare forty

Urokliwe miasteczka

Wybrzeże jest fajne i urozmaicone, górzyste i zielone. BTW, to zdjęcie numer 2000 na blogu :)

A na koniec w okolicznościach zachodzącego słońca popłynęliśmy dalej, na Antiguę …

Wczesną wiosną w Warszawie

Ja tu o Karaibach i francuzach i rumie a w międzyczasie wiosna się w Warszawie zaczyna. Dzięki ekipie która odwiedziła mnie w weekend miałem okazję trochę połazić po mieście, pobawić się w przewodnika (może wiadomości nie zawsze były dokładne ale nie konfabulowałem za bardzo, no może poza tym burdelem w Łazienkach ;) i pofocić. Poniżej efekty wczesnowiosennego spaceru po Warszawie.

W indiustralnym otoczeniu ogrodu BUW’u rozkwita miłość na moście

Jola fotografuje Chopina z Romanem.

W Łazienkach Pałac na Wodzie odbija się w wodzie …

… a zegar słoneczny wskazuje na Luty ;)

Paw się pawi

Okręty wypłynęły na Wielką Wodę

Wiewiórki jak zawsze głodne i przyjacielskie

Park coraz ładniejszy gdy zieleń zaczyna dominować

Knajpiane ogródki wylęgły na rynek Starego Miasta

Syrenka nieco turystami otoczona (i nadal robi plum :)

Z nienacka, za rzeką wyłonił się gotowy Stadion

Pierwsza randka przed nieuruchomioną po zimie fontanną

Biblioteczny ogród jeszcze trochę szary …

… ale Par Młodych jak zwykle zatrzęsienie

Stadion flagą rozbłysnął …

… a kratownice mostu Gdańskiego zielone jak zawsze

Iles des Saintes

Płynęli, płynęli … aż dopłynęli do Iles des Saintes :)

Łódki leniwie wygrzewają się na słońcu

Wyspy Żeńskich Świętych (tak się według Internetu to tłumaczy) to grupa małych wysepek niedaleko Gwadelupy, francuskich, malutkich, skalistych i bardzo, bardzo wakacyjnych. Dużo na nich nie ma, ot 3,5 tysiąca mieszkańców mieszkających w kilku małych miasteczkach (zamieszkane są tylko dwie główne wyspy Terre-de-Haut oraz Terre-de-Bas), trochę turystów i tyle. My dotarliśmy do Terre-de-Haut, na kolację, zakupy i na imprezę. Zaczęło się od wina w męskim gronie, odwiozłem część ekipy, w tym wszystkie dziewczyny pontonem na brzeg a z resztą zaopiekowaliśmy się baniakami wina. Całkiem skutecznie :) Jak się wino skończyło postanowiliśmy dołączyć do reszty i tutaj po raz pierwszy podpadli nam francuzi, nie po raz ostatni zresztą. Ano było tak, że poszliśmy sobie na kolację do lokalnej pizzerii. Już w momencie składania zamówienia kelner na nas nieco psioczył, wiadomo jak się nie zna francuskiego bywa różnie. Ale jak zobaczył, że pozwoliłem sobie podłączyć do knajpianego gniazdka ładowarkę od komórki wyszedł na środek restauracji i zaczął wrzeszczeć po francusku, że nie wolno, że bez pytania i w ogóle co my sobie wyobrażamy? Ok, powinienem się zapytać, zgadzam się ale taka nadreakcja była nieco szokująca. Problem jakoś załagodziłem, ładowarka została, smród pozostał. Po kolacji poszliśmy potańczyć, nawet się nieźle impreza zapowiadała, knajpa reaagge, fajna muza, tańce, dużo lokalnych tylko, że ją zamknęli o 21… takie kokalne zwyczaje. Zatem pospacerowaliśmy trochę i poszliśmy spać. A co ;)

Główna ulica stolicy wyspy …

… rosną na niej blachy …

… oraz banany :)

Przystań promowa oraz molo do lansowania. Się.

Cafe de la Marine, w nieco greckim stylu

Klub kajakowy, flagą z osiołkiem słynący

Dom do łódki upodobniony

Jean-Paul cierpliwie czeka na lunch. W cieniu, dla ochłody

Słynący z jedynego na wyspie manekina supermarket odzieżowy

Letnia dacza

Heineken, jak wszędzie, wszędobylski

Wyspa ma może 4 km długości, jedyny rozsądny środek transportu (poza nogami) to skuter albo rower

Rano były jeszcze zakupy, generalny wniosek z nich wynikający jest taki, że może i francuskie bagietki są dobre ale na pewno nie po tym jak poleżą 48h na łódce… ;)

Sklep wielobranżowy …

… oraz warzywniak prawie na plaży. Ananasy polecam :)

W następnej notce o Wielkiej Wojnie z Francuzami o słodką wodę ;)

O bujaniu się po oceanie

O bujaniu się po oceanie

Piszę dużo o wyspach ale przede wszystkim pojechaliśmy tam żeglować! Pływaliśmy na 13 metrowej Bawarii, niezbyt dużej jak na morskie warunki ale solidnej łódce. Bawarie są popularne jako łódki czarterowe, wygodne w środku, nieźle pływają i w miarę dobrze zachowują się w trudniejszych warunkach. Nie jest to może jacht na huragany ale w passatach Karaibskich się sprawdza. Nasza miała dwie duże wygodne kabiny na rufie i dwie na dziobie z piętrowymi kojami (łóżkami). Spać się trzeba nauczyć, w nocy pływamy podzieleni na wachty, trzeba wstawać co kilka godzin na swoją. Umiejętność natychmiastowego zasypiania się bardzo przydaje.

Koje mają zamocowane płócienne fartuchy, inaczej ciężko byłoby spać w przechyle. Zresztą to w ogóle nie jest takie proste, spać w przechyle i na fali, trzeba się nauczyć przybierać stabilną pozycję podczas snu. Fale choć romantyczne nie pomagają – wyobraźcie sobie spokojny sen na łóżku które buja się przechylone o 20-30 stopni i jeszcze do tego podnosi się w górę o 1,5 metra i opada uderzając z dużą siłą w wodę. Rollercoaster, mówię Wam, co się człowiek w nocy poobija to jego :)

Jachty morskie różnią się także znacznie wyposażeniem od tych mazurskich. Poza potężnym kilem stabilizującym przechył mają wbudowane mocne silniki diesla, często używane jednocześnie z żaglami, włączając go na przykład na godzinę na dobę. Silnik to możliwość podładowania akumulatorów zasilajacych nocne oświetlenie nawigacyjne, systemy GPS, światło, radio, lodówkę i wszystko inne co potrzeba z elektroniki nawigacyjnej czy komunikacyjnej. Czasem na łódce można mieć także mikrofalówkę, telewizor, dvd czy nawet klimatyzację (cudo w tropikach :) a nawet ogrzewanie.

Niezbędne jest wyposażenie nawigacyjne, światła nocne, kotwiczne, obowiązkowo oświetlony kompas dla sternika i obecnie prawie zawsze dostępny GPS z chartplotterem. Chartplotter to nawigacja samochodowa na łódkę, widać aktualną pozycję, mapę okolicy, można zaznaczać trasę. Bardzo wygodne, zwłaszcza w nocy. Nie zastąpi map papierowych i locji (opis akwenu) ale pomaga. I jak na każdą nawigację trzeba uważać, pisząc relację z Tajlandii udostępniłem zdjęcie na którym nasza łódka była zacumowana na środku wyspy ;)

Jachty morskie są przystosowane do pływania non-stop, w dzień i w nocy, czasem wiele tygodni bez zatrzymywania w porcie. Mają mesę (część dzienno-jadalną), dużo schowków na zapasy (bakisty), kambuz (kuchnię) wyposażony w kuchenkę gazową zamocowaną na wahadle – można gotować w przechyle, kuchenka utrzymuje pion. Jest zlew z dwoma kranami (woda słona zaburtowa i słodka). Zazwyczaj zmywa się słoną, można też na niej gotować ryż czy makaron, herbatę niekoniecznie ;) Wodę słodką bierze się ze zbiorników, zwykle potężnych, kilkusetlitrowych ale i tak zawsze jej brakuje. Na gotowanie, zmywanie, kąpiele …

Na koniec konieczne są też toalety. W jachtach mazurskich albo w ogóle ich nie ma albo stosuje się modele chemiczne z małymi pojemnikami na fekalia. W morskim otoczeniu to niemożliwe, toaleta jest podłączona systemem rur do wody zaburtowej, ma także zamontowany zawór z ręczną (lub elektryczną) pompką. Spłukując pompujemy wodę morską, resztki wpadają albo od razu do morza albo do specjalnego zbiornika (używanego w czasie postoju w marinach a opróżnianego na pełnym morzu). Czasem skorzystanie z niej nie jest takie proste, tak jak koja do spania pomieszczenie potrafi wierzgać na wszystkie strony znakomicie utrudniając wszelkie czynności. Obrazowo dodam, że często mężczyźni korzystają z niej na siedząco, jest łatwiej i stabilniej. Jak to mój kolega na rejsie w Grecji kiedyś powiedział wracając z WC (a bardzo nami bujało): teraz kurde wiem po co się pływa w szczelnym sztormiaku i kaloszach ;)

A samo żeglowanie? Podobne do mazurskiego tylko takie bardziej! Żagle są dużo większe, liny obsługuje się przez kabestany, z powodu dużo większych sił które na nie działają. Zazwyczaj wszystkie, lub prawie wszystkie liny są obsługiwane z kokpitu (część pokładu z miejscem dla załogi) co podnosi wygodę i bezpieczeństwo, zwłaszcza w nocy. Żagle są zdecydowanie mocniejsze, z wytrzymalszych materiałów, z możliwością refowania (zmniejszenia rozmiaru) lub nawet z oddzielnymi kompletami żagli sztormowych. Warunki bywają bardzo różne a bezpieczeństwo na morzu to sprawa niezwykle istotna. Ciekawe jest żeglowanie w nocy, niewiele widać, pływa się patrząc na kompas lub gps’a, wypatrując świateł przepływających statków. Niezbędne są latarki czołówki, najlepiej z czerwonym światłem – takie nie oślepia. Dopiero po pierwszej nocy na morzu zrozumiałem dlaczego na filmach w łodziach podwodnych zawsze jest czerwone światło :) Na łódkach czarterowych zazwyczaj nie wykonuje się dużo manewrów w nocy ale na regatowych i owszem, zwrot przez rufę w nocy, ze spinakerem, przypomina burdel ogarnięty pożarem! Wszystko się dzieje na raz a niewiele widać ;D

Ocean nocą jest magiczny, wszysto czuć bardziej, falę, przechył, wiatr, skrzypienie lin. Godziny które mijają podczas sterowania w nocy są jednymi z najpiękniejszych i najszczęśliwszych w moim zyciu … :)

Tak, że jak widać, morze ma swoje wymagania ale i dużo daje :)

Mesa

Kącik kapitański

Polska bandera, obowiązkowo

Przesmyk pomiędzy wyspami Iles des Saintes

Trzeba nawigować uważnie, z wody po prawej wyłania się rafa …

… a z lewej skały!

Spotkanie z inną żaglówkach wcale nie jest takie częste, na niektórych akwenach można pływać kilka dni i nie widzieć innych łódek

Stajemy na kotwicy w malowniczych miejscach …

… zatokach …

… albo plażach

Czasem można napotkać turystyczne monstra, rozwijające żagle tylko dla szpanu

Na koniec kotwicowisko czyli miejsce gdzie jachty sypiają … :)

This is Kubuli Country

Dominika, wieczorem

Ruch w zatoce wzmaga się wieczorem

Szukając miejsca na wieczorny posiłek trafiliśmy do absolutnie cudownej knajpki dla lokalnych. Była gdzieś na uboczu, ceny lokalne, nieturystyczne, klimat był. Zamówiliśmy rybę w czosnku z lokalnymi warzywami, fasolę, pieczonym bananem, yamem i sałatą. Odpowiadając na pytanie jak smakuje yam to yam smakuje nijak. To rozpowszechnione w tropikach warzywo o nieco mącznym smaku i kolorze. W Ghanie jadłem je w postaci sfermentowanej i przyprawionej na ostro – straszne paskudztwo, ten na Dominice nawet był jadalny ale rewelacji nie ma, nic specjalnego. Reszta posiłku bardzo dobra :)

This is Kubuli Country

Tak się jada na Dominice

Ojciec właścicielki leniwie zaprasza gości do środka

Restauracja z zasadami

Powłóczyliśmy się jeszcze trochę po okolicy, w ostatniej chwili przed transportem pontonem na łódkę znajdując bar z Rum Punch’em. Rum Punch to najsłynniejszy drink na Karaibach. Tani, bo rum jest tani (8usd za butelkę, woda potrafi kosztować jak już pisałem 3usd). Smakuje rewelacyjnie, na każdej wyspie inaczej, barman zawsze robi go po swojemu. Wiele razy próbowalismy uzyskać ten sam smak w Polsce, nie da rady – różnica tkwi w smaku i składzie soków owocowych. Przepisy znalezione w sieci też są różne, w najpopularniejszych drink składa się z soku pomarańczowego, ananasowego (niesłodzonego), wody gazowanej, soku z limonki i rumu (biały lub złoty). Czasem występuje też mleczko kokosowe, napój Ginger Ale (nie widziałem go nigdy w Polsce) oraz jako dodatek startej gałki muszkatułowej. A rum jak to rum, pasuje do lokalnych klimatów :)

Jeszcze kilka migawek z Dominiki:

W tropikach buduje się licho acz malowniczo. Każdy huragan może zburzyć domy więc nie ma co się starać, odbudowa też jest szybka. Wystarczy trochę dykty i blacha falista.

Bananowiec. Lubię bananowce, kojarzą mi się z równikiem

Tak jest na pocztówkach …

… a tak w rzeczywistości. To samo miesce, tylko ogniskowa obiektywu inna :)

Warsztat mechaniczny

Żółty outsider

Ocean Ride

Kotwicowisko obok Roseau

Kolejny nieprawdopodobny zachód słońca. Na morzu zachody są jakieś takie lepsze… Ale nawet takie, nie wytrzymują konkurencji ze wschodami. Moment w którym ciemny i nieco straszny ocean jest rozświetlany pierwszymi promieniami słońca jest bezapelacyjnie magiczny. Moment w którym morze zawładnęło moim sercem to był właśnie pierwszy wschód na falach, dawno temu, jeszcze na Bałtyku.

W międzyczasie, na pierwszym zdjęciu odpływający Gay Ship :)

Na koniec notki, opuszczamy piękną, zieloną Dominikę. Kurs na Iles des Saintes, grupę małych francuskich wysepek obok Gwadelupy.

Południe pod wodospadami

Dominika, południe, notka wybitnie na zielono

Co można robić na Dominice w ciagu dnia? Oglądać i fotografować przyrodę, tą nieożywioną i tą ożywioną :)

Wyspa jest mało zagospodarowana, górzysta, większość terenu pokrywa tropikalny las deszczowy. Taki las jest niesamowity, wilgotny, pachnący liśćmi i wilgotną ściółką, gęsty i intensywnie zielony. Często składajacy się z roślin które u nas, w doniczkach mają po kilkanaście centymetrów, tam są wielkości drzew. Pojechaliśmy go oglądać.

Drewniana rura ciągnąca się przez dżunglę. Prawdopodobnie dostarcza wodę do miasta na wybrzeżu.

Pięciometrowe paprocie

Strumyk górski. Lokalni twierdzą, że na wyspie jest 365 rzek.

Red Ginger Lily Flower, wszędzie dookoła się panoszący

Chyba je nakryłem na czynności inymnej ;)

Zachycały mnie kolory, intensywne, głębokie, liście błyszały od wody na powierzchni

Pojechaliśmy dalej, celem były wodospady Tarfalgar Falls. To najbardziej znane miejsce na wyspie, dwa, około 60-metrowe wodospady zwane Mamą i Tatą.

Po drodze mała reklama Coco Tea, wg tablicy lepsza niż Viagra

Halo dookoła słońca. Ciekawe bo spotykane raczej w okolicy podbiegunowej a nie prawie na równiku

Wodospady Mother i Father w pełnej krasie. Mother to ten grubszy :)

Dwa zbliżenia na wodopady. Imponujące są, zrobiły na nas duże wrażenie. Do Mother można podejść bliżej, przechodząc po wielkich kamieniach.

Droga przez rzekę i las tropikalny

Wodospad z bliska, im bliżej tym więcej się trzeba było wspinać

Dominika jest także znana z gorących źródeł. Ciekawe choć zapach siarkowodoru nieco odstrasza

Wracamy drogą w otoczeniu takich kwiatów, wie ktoś może jak się nazywają?

Na koniec wycieczki obejrzeliśmy ogród botaniczny. Malutki, niewiele ciekawego w nim było, za to uporządkowany i czysty.

Lokalne dzieciaki na pikniku

Ucywilizowana tropikalna przyroda

Drzewo z lianami

Na koniec autobus przywalony przez drzewo. To pozostałość cyklonu z 1997 roku który przeszedł przez wyspę siejąc straszne zniszczenia

Ranek w Roseau

Dominika, rankiem

Ruins Rock Cafe w Roseau

Rankiem na Dominikę przypływają Cruisery. Wielkie wycieczkowce, pełne tysięcy turystów rozlokowanych w małych kajutach, bardzo popularny sposób zwiedzania Karaibów. Te monstra są ciekawe same w sobie, kiedyś widziałem jak robi taki zrzut szarańczy na plażę. Stanął na kotwicy kilkaset metrów od pustej, dziewiczej plaży, opuścił na wodę kilka wielkich szalup ratunkowych i w ciągu godziny zrobił z plaży ludzkie mrowisko. Niebywałe :)

Tego dnia na do Roseau przypłynął statek z gejami. Słynny, filmowy Gay Ship :) Byliśmy w mieście jeszcze zanim zaczął wypuszczać ludzi ale stolica już była gotowa, czekała na koniec odprawy celnej. Stoiska z pamiątkami rozłożone, goście od taksówek zwarci i gotowi, z opisami wycieczek i zdjęciami w ręce. Knajpy już otwarte a ceny podniesione o co najmniej 100% (butelka wody 3USD!!!).

Miasto nie jest duże, na wyspie mieszka ok 70 tys ludzi, z czego w stolicy 16 więc jak taki statek wypuści 3000 osób to impreza jest na całego :) Te wycieczkowce to jeden z istotnych punktów w przychodzie narodowym wysp, wiadomo, turysta to dojna krowa więc wydoić go trzeba a nawet zazwyczaj on sam, szczęśliwy, na wakacjach wydoić się da. Z dolarów ;)

Gejów spotykaliśmy później na całej wyspie, bardzo wesołe towarzystwo :)

Taki widok zastaliśmy kiedy obudziliśmy się rankiem na kotwicy obok wyspy

Zacumowany Gay Ship

Sprzedawca grzechotek z kokosa organizuje swoje miejsce pracy

Wycieczkowy autobus z niecierpliwością czekał na pasażerów

Kolory parasolki odpowiadają dzisiejszemu najazdowi

Laski rozdające ulotki kasyna. Żałuję, że bylismy tam tak krótko … ;)

Kilka metrów dalej w miasto, jest tak …

… i tak :)

Długo nie zabawiliśmy w Roseau, krótka odprawa, pół godziny na mieście i pojechaliśmy na objazdową wycieczkę po lasach tropikalnych. O wycieczce napiszę w następnej notce, teraz tylko dwie fotki z drogi.

Jechaliśmy wśród takiej przyrody …

… z długą przerwą na odtarasowanie drogi. Chłopaki wywozili jakieś elementy silników, ciągnąc TIR’a koparką. Totalnie zablokowali ruch na odcinku może 300 metrów, wyplątanie się z korka potrwało jakąś godzinę. Bo i po co się spieszyć, w końcu upał jest … :)